Conor powtarzał, że
w symboliczny sposób powinnam się pożegnać z przeszłością. Mówił, że jestem
nieobliczalna i nie wiadomo co mi może strzelić do głowy, poza tym „mała zemsta
jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła”. Nie wiedziałam co miał na myśli, dopóki
nie stanęliśmy przed domem Kyle’a, ja z psią kupą w papierowym woreczku, on z
zapalniczką w ręku. Położyłam zawiniątko na wycieraczce. Początkowo nie
chciałam nawet słyszeć o dotykaniu tego czegoś, ale Henderson stwierdził, że to
ja znalazłam odchody (wdepnęłam w nie), więc po tym jak pożyczył od jakiegoś
dziecka na placu zabaw łopatkę (jak ja współczuję temu chłopcu!) i uczynił swą
powinność, powierzył mi opiekę nad torebeczką. Gdy nadszedł odpowiedni moment, Conor
pozwolił mi podpalić niespodziankę (hasło brzmiało: „czyń honory), sam zaś zadzwonił
do drzwi. Uciekliśmy. Tuż za zakrętem oparłam się o drzewo, próbując przywrócić
sercu naturalny rytm.
- Naprawdę? To
raptem kilkadziesiąt metrów – warknął, ale ostatecznie rozłożył ręce w geście
poddania , po czym zawrócił. – Może przynajmniej zobaczymy, jak próbuje to
ugasić butem.
- Zaczynam rozumieć
dendrofilów – mruknęłam. Zawroty głowy mocno dały mi się we znaki. Tego ranka
zapomniałam o lekach na nadciśnienie. – Dotknij kory. Jest taka milusia.
- Dobrze się
czujesz?
- Nie bardzo. Miałeś
trochę racji. Zawsze w głupotach, które wygadujesz jest trochę prawdy –
oświadczyłam, delektując się nutką dezorientacji, malującej się na jego twarzy.
– Bo widzisz, problem polega na tym, że ja się nie angażuję. Nigdy. Jedyna
rzecz, która kiedykolwiek pochłonęła mnie bez reszty to opieka nad moim kotem.
A potem świętej pamięci Garfield wyskoczył z okna trzeciego piętra.
- Przykro mi, że
twój kot zdechł, ale…
- Nie tak szybko. Garfield
przeżył upadek. Kulejąc wczołgał się z powrotem na górę. Nikt nawet nie
zauważył jego zniknięcia. Potem dostrzegłam otwarte na oścież okno i ślad
sylwetki kota na śniegu. A obok niego czerwona piłeczka. Jego ulubiona.
Groteskowy widok.
- To jak on w końcu
zdechł?
- Nie wiem, w sumie
po tym wypadku wrócił na trochę do domu, ale któregoś dnia wyszedł i nigdy
więcej go nie spotkałam, a może natknęłam się na niego i nawet o tym nie wiem?
Był dosyć pospolitej urody kotem. Całkiem możliwe, że aktualnie zapładnia jakieś
kocice w parku. Ale tu nie chodzi o cholernego kota, Conor! Skup się! –
Walnęłam go pięścią w ramię. Jego frustracja dawała mi dziwną satysfakcję. Biedak
nie miał pojęcia, że w ciągu zaledwie ułamka sekundy potrafiłam przejść z
poważnej rozmowy do trybu stuprocentowego sarkazmu. – No więc jak już mówiłam,
zanim na dobre wciągnęła cię tragiczna historia mojego kota, ja się nie
angażuję. Nawet w małym stopniu, nawet troszeczkę, w ogóle. No i patrz na mnie
teraz. Starałam się, naprawdę. Włożyłam w to więcej energii niż w nauczenie
Garfielda aportowania.
- Garfield potrafił
aportować?
- Cóż, wyskoczył z
okna za piłeczką, którą najprawdopodobniej strącił łapką z parapetu. Nieważne.
Conor, mówimy teraz o mnie, tak? – I znowu sprzedałam mu kuksańca, tym razem w
bok. Zabolała mnie pięść. Był dosyć chudy. Chudy i umięśniony. Przenieśliśmy
się na pobliską ławkę. Chyba dotarło do niego, że musiałam odpocząć. Moje serce
potrzebowało chwili wytchnienia. – Jestem wściekła, bo pozwoliłam sobie na
chwilę słabości a teraz jestem jak ten Garfield, leżący na śniegu koło
ukochanej zabawki. Nikt nawet nie zauważył mojego upadku.
- Kochasz go –
oświadczył niepewnie. W jego głosie dało się wyczuć nutkę zawahania. Pewnie
zastanawiał się jakiego czasu powinien użyć, ewentualnie nie wiedział, czy postawić
na końcu znak zapytania. Parsknęłam śmiechem.
- Boże, nie. Nie
dostrzegłeś pewnej analogii. Garfield wyskoczył z okna za swoją piłeczką. Kyle
to moja piłeczka. Przywiązałam się do niej, a teraz kuleję i jestem jakaś
wybrakowana. Następny etap w moim życiu to puszczanie się, nie, czekaj, w sumie
to też już mogę odhaczyć. – Spojrzałam na niego wymownie i puściłam mu oczko. –
Dzięki, Conor. Została mi już tylko mogiła.
Szatyn parsknął
śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Przypominałam laskę z mtv, która
kazała facetowi zbić kubek, przeprosić (kubek, nie ją samą), a później głosem
pełnym żalu powiedziała coś na kształt: „no widzisz, przeprosiłeś, ale to nie
zmienia faktu, że kubek nadal jest stłuczony, to tak jak ze mną, możesz mnie
przepraszać, ale to niczego nie naprawi”. Głębokie.
- Jesteś
niemożliwa.
Jakby na
potwierdzenie jego słów, rozmowę przerwało nam wycie syreny strażackiej.
Zachowując odpowiedni dystans, podążyliśmy za wozem. Tak naprawdę wiedzieliśmy
dokąd zmierzał.
Później
dowiedziałam się, że nikogo nie było akurat w domu, a sąsiad Kyle’a zadzwonił
po straż pożarną, kiedy zauważył smugę dymu, unoszącą się nad żywopłotem. Nic
takiego się nie stało, ot, wycieraczka nadawała się już tylko do wyrzucenia. Dużo
hałasu o nic. Mimo wszystko było mi strasznie głupio. Nadal jest mi głupio i
chyba nie mogłabym spojrzeć Simmonsowi w twarz, mając świadomość, że prawie sfajczyłam
mu chatę.
Wolę udawać, że
Kyle nie żyje, podobnie jak Garfield, chociaż wielce prawdopodobne, że obaj
zapładniają jakieś kocice w parku.
Emma Reed nie
paliła za sobą mostów. Emma Reed paliła wycieraczki.
***
Sarah zawsze była
dobrą przyjaciółką. Na tyle dobrą, że zostawiała mi wystarczająco dużo
przestrzeni, nie narzucała mi swojego zdania, nie sugerowała, żebym coś
zmieniła w swoim życiu, nie próbowała też wyciągać ode mnie informacji na siłę.
Coleman była też przyzwoitą współlokatorką i wiedziała, że jeśli nadarzy się
taka potrzeba, to zapukam do jej pokoju, ewentualnie poruszę frapującą mnie
kwestię podczas przygotowywania wspólnego posiłku. Nie przytłaczała mnie swoją
obecnością. Nie spędzałyśmy każdej wolnej chwili razem. Na tym właśnie opierała
się nasza relacja. Potrafiłyśmy nie rozmawiać ze sobą przez jakiś czas, choć
nasze pokoje dzielił jedynie wąski przedpokój, ale jednocześnie byłam świadoma,
że mogłam się do niej zwrócić z każdym problemem, o każdej porze dnia i nocy.
No, chyba, że odsypiała właśnie kolejną studencką imprezę. Wtedy bywała
nieprzyjemna.
Kiedy źle się
czuła, parzyłam dla niej herbatę rumiankową. Zawsze kładąc ją na biurko,
rzucałam oschłe: „masz rumianek, zdziro”. Myślę, że to doskonale podsumowuje
naszą przyjaźń.
Sarah rozumiała, że
Kieran stał wysoko na liście moich priorytetów (głównie dlatego, że odezwały
się we mnie ambicje; kiedyś nie miałam na tyle odwagi, teraz bardziej
doceniałam jego niewątpliwe walory wizualne). Nie musiałam jej długo namawiać,
żeby zaczęła podrywać Jaydona. Wbrew pozorom plan był banalnie prosty. Jaydon
to brat Kierana. Wystarczyło, żeby Sarah poflirtowała trochę na facebooku,
polubiła jego zdjęcia na instagramie, podpytała gdzie bywają, tyle. Co z tego
miała? Poza moją dozgonną wdzięcznością, niewiele. Nawet trochę jej
współczułam. Jeśli Jay rzeczywiście by się nią zainteresował, a to było całkiem
prawdopodobne (nie miałaby szans pewnie tylko, gdyby urodziła się jako
chłopiec), to wpadłaby jak śliwka w kompot. Filozofia Gaydona, bo tak
pieszczotliwie go nazywałam, opierała się na stwierdzeniu: „nie baw się
kobiecym sercem, ma tylko jedno; baw się cyckami, są dwa”.
- Em, wychodzimy –
oświadczyła w końcu któregoś wieczora. Jej słowa były jak balsam dla uszu.
Wiedziałam, że tylko ja się cieszę, biedaczka powierzyła bowiem duszę diabłu. –
Poprosiłam, żeby zabrał brata, bo przyjdę z koleżanką.
Rzadko bywałam w
klubach. Przed puszczaną w takich miejscach muzyką, we wszystkich innych
okolicznościach, wiałam gdzie pieprz rośnie. Nie umiałam też tańczyć. Byłam
beznadziejnym przypadkiem totalnego braku koordynacji ruchowej. Jak ruszałam
rękami, to zapominałam o nogach i na odwrót. Byłam w stanie skupić się tylko na
jednej części ciała. Kieran i Jaydon byli najwyraźniej dyskotekowymi chłopcami,
bo tak pogardliwie określałam kolesi, którzy w takich miejscach wypatrywali
swoich ofiar. Zwłaszcza odnosiło się to do Gaydona, który uważał się za
największego podrywacza po tej stronie globu. Tak naprawdę był skończonym
desperatem, tylko że zgoła innym ode mnie. Nie wybrzydzał, dopóki dziewczyna
miała przyzwoite brwi, najchętniej w stylu Kim Kardashian i ładne stopy.
Wiedziałam, że Sarah i jej meksykańskie korzenie przypadną mu do gustu.
Od razu wypatrzył
ją w tłumie. Mnie naturalnie nie zauważał, dopóki nie dołączył do nas Kieran i
nie przywitał mnie z nieskrywaną w głosie nutą zaskoczenia. Odruchowo
przejechałam ręką po brzuchu, jakby chcąc sprawdzić, czy wszystko jest na swoim
miejscu. Przy okazji nieumyślnie sprawiłam, że cienka tkanina czarnej sukienki podwinęła
się jeszcze bardziej. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły
mi w gardle. Ten plan był wyjątkowo głupi, nie wspominając już nawet o tym, że
nie dopracowałyśmy szczegółów.
Choć nasi
towarzysze byli bliźniakami, różnili się na tak wielu płaszczyznach, że czasami
zastanawiałam się, jaki był ten wspólny pierwiastek, w czym byli do siebie
podobni. Twarze mieli zgoła różne, usta Jaydona były dużo większe, a jego twarz
dziwnie dojrzała. Przy nim Kieran wyglądał jeszcze młodziej. Wspomniany
pierwiastek musiał się znajdować pod ubraniem i nie mówię tu o koszulkach,
chociaż swoją drogą te również mówiły wiele o odmienności ich charakterów. Jay lubił
się wyróżniać w tłumie, więc postawił na róż. Pewnie przed wyjściem z domu,
stojąc przed ogromnym lustrem, jak mantrę powtarzał stwierdzenie: „tylko
prawdziwy facet może z dumą nosić ten kolor”. Koszulka Kierana była szara,
zwyczajna.
Sarah i Jaydon dosyć
szybko poszli potańczyć. Nalegał na to. Nie wiem, co takiego mówił jej do ucha,
ale chyba wywołało to u niej przerażenie. Jej ostatni komunikat, bezgłośny i
skierowany tylko i wyłącznie do mnie, brzmiał: „ratuj”. Wzruszyłam ramionami,
podśmiechując się pod nosem. Dla niej nie było już ratunku. Z jego punktu
widzenia sprawa wyglądała jasno: polubiła jego zdjęcia – chce z nim pójść do
łóżka.
Kieran
spojrzał na mnie wymownie. Jeśli to miało być jego zaproszenie na parkiet, to
musiałam go rozczarować. Kiwnęłam głową z dezaprobatą.
- Tańczysz tylko
przy „Sweet Child O’ Mine”?
- No, przestań. Beatlesów
też toleruję – odparłam, udając oburzenie. Nie powinien wywlekać jakichś
żałosnych scenek sprzed kilku lat. Nie mogłam na zawsze pozostać w strefie „p”,
nie chciałam być tylko młodszą siostrą Ryana. Dobrze, że mieliśmy wspólne
wspomnienia, szkoda tylko, że w większości tych wspomnień byłam roztrzepaną
gówniarą, której trochę zbyt często wydawało się, że była sama w mieszkaniu. Musiałam
coś zrobić. – Ty za to nie ćwiczysz już tylko w prowizorycznej siłowni na
strychu.
- Nie da się ukryć.
– Wyszczerzył się. Trafiłam w dziesiątkę. Był dumny ze swojego wyglądu, co
zresztą dosyć łatwo było przewidzieć. Niby od niechcenia lekko podwinął
koszulkę, żeby przez ułamek sekundy zaprezentować mi mięśnie brzucha. – Taką ciebie
mógłbym podnieść jedną ręką.
Spojrzałam na niego
z uznaniem, dodatkowo potakując. Wiedziałam, że łaskocze to jego ego. Stanął
nawet w nienaturalnie wyprostowanej pozycji, prężąc się i wyginając, bylebym miała
lepszy widok na jego imponującą muskulaturę.
- Joga – palnęłam,
napinając mięśnie ramienia. – Podniosłabym sukienkę, ale sam rozumiesz.
Zaśmiał się, ja
zresztą również, bo nie potrafiłam pozostać obojętną wobec tego słodkiego,
melodyjnego śmiechu.
Po chwili złapałam
się na tym, że bezustannie wodziłam wzrokiem za przyjaciółką. Nie lubiła
tańczyć, nie, ona nie umiała tego robić, a to co w tym momencie wyczyniała
wprawiło mnie w osłupienie. Przygryzłam dolną wargę, powstrzymując się przed wybuchem
charakterystycznego dla mnie, kpiącego chichotu. Jaydon wziął ją w obroty. I pomyśleć,
że jeszcze kilka tygodni wcześniej wykłócała się, że nigdy nie będzie nikomu „robić
koło krocza biodrami”. Teraz to co razem wyprawiali przywodziło mi na myśl
słabe teledyski R’n’B sprzed co najmniej dziesięciu lat.
- Nic jej nie
będzie – krzyknął Kieran, trochę za blisko mojego ucha, po czym duszkiem wypił
całą zawartość swojego kufla i dodał pospiesznie: - Jak coś pójdzie nie tak, to
zwali to na mnie – wskazał podbródkiem na brata. No tak. Wpakowałam się w
niezły bajzel. Jeśli im by nie wyszło, to i nasze stosunki mogłyby się
ochłodzić. Cholerna męska solidarność, „dicks before chicks” i te sprawy, o genach nie wspominając. Miałam straszne
wyrzuty sumienia, że wmieszałam w to Coleman. – Lepiej im nie przeszkadzać. Usiądziemy
gdzieś, żeby pogadać?
Przytaknęłam, choć
gdy Sarah zobaczyła, że zmierzamy w kierunku stolika, posłała mi błagalne
spojrzenie. Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam jej ignorować, ale jednocześnie jako
osoba o zerowej orientacji w terenie, musiałam dotrzymywać kroku Gibbsowi. Muszę
przyznać, że Coleman wyglądała przekomicznie, poruszając się tak niezdarnie, a
jednak dziwnie kokieteryjnie. Jakoś nie współgrało to z jej twarzą, na której malował
się grymas obrzydzenia.
Rozmawialiśmy przez
chwilę, właściwie o niczym konkretnym. Trudno było się skupić, mając na uwadze
trzęsącą tyłkiem przyjaciółkę.
- Dalej nie mogę
uwierzyć w to, że tak bardzo się zmieniłaś. - Znowu poruszył ten temat. Przypomniałam
sobie nasze pierwsze spotkanie po latach. Nie rozpoznał mnie. Schlebiało mi to,
ale z drugiej strony na myśl nasuwa się pytanie: serio, serio?
- No mówiłam już
przecież. Joga. Wiem, że zawsze byłam pulchnym dzieckiem o pucołowatych
policzkach. Najczęściej widywałeś mnie pewnie z udkiem kurczaka w ręku. –
Uśmiechnęłam się, spuszczając wzrok. Podkładka pod kufel nagle wydała mi się
zgoła interesującą. Przewracając ją w rękach, mówiłam dalej: - Wzięłam się za
siebie dopiero jakieś dwa lata temu.
- Nie chodziło mi o
to – wtrącił, za co zresztą byłam mu bardzo wdzięczna. Miałam mu akurat
opowiedzieć o tym, że w domu, w którym dorastałam, mam nawet ścianę obklejoną
zdjęciami Rachel Bilson w bikini, tak żeby dodać sobie motywacji. – Jesteś taka
pewna siebie, wygadana, bezpośrednia. Dawna Emma nie siedziałaby tu ze mną
teraz.
- Dawna Emma w
ogóle nie przyszłaby do takiego miejsca – poprawiłam go. – Podobno charakter
zmienia się co siedem lat, może ma to jakiś związek z wymianą prawie wszystkich
komórek w organizmie. To już mój trzeci – zachęcająco poruszyłam brwiami. Miałam
nadzieję że w przeciwieństwie do Jaydona, nie miał na ich punkcie obsesji, bo
nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że nie były wystarczająco krzaczaste.
- Ale nadal nie
tańczysz? – Zabrzmiało to trochę jak wyzwanie, wyczułam tę specyficzną nutkę w
jego głosie. Niestety takich rzeczy nie potrzeba mi powtarzać dwa razy.
- Jestem jeszcze
zbyt trzeźwa. Po trzech piwach będę tańczyć na stole, obiecuję.
Niepotrzebnie to
powiedziałam. Od razu poszedł zamówić alkohol. Nie dał sobie przetłumaczyć, że
tylko żartowałam. Korzystając z okazji, po prawie godzinnej przerwie, zerknęłam
w końcu na telefon. Miałam tylko nadzieję, że Kyle niczego się nie domyślił i
nie nasłał na mnie swojego adwokata.
„Moja mama przywiozła
twój ulubiony sernik. Gdzie jesteś?”; czy mi się tylko wydaje, czy Conor
Henderson wykorzystał najgorszy pretekst pod słońcem, żeby podpytać o to, co
robię?
„Po pierwsze nie
lubię sernika, po drugie już prawie jedenasta, a ja jestem z Kieranem na
imprezie”, odpisałam w pośpiechu, robiąc kilka literówek, bo bacznie
wyczekiwałam powrotu Gibbsa, przez co w klawiaturę ekranową uderzałam
praktycznie na oślep.
„Rozczarowałaś
mnie, Emmo. Tak łatwo ci zaimponować. Wystarczy trochę kofeiny i tandetnych
słówek. Wiesz co zrobimy? Zabiorę cię na randkę, taką z prawdziwego zdarzenia,
do bólu szablonową, dokładnie tak jak lubisz. Założę nawet garnitur. Ty też ładnie
się ubierzesz. Poćwicz lepiej chodzenie w szpilkach, bo ostatnio przypominałaś
raczej kaczkę. Może byłaś pijana, może po prostu tak chodzisz, nie wiem.
Popracuj nad tym. Potem, tak dla porównania zrobimy to w moim stylu. Nie
będziesz znała dnia ani godziny, nie będziesz wiedzieć, czy wyglądasz
stosownie. Przyda ci się mały trening, zanim na nowo zaczniesz randkować”; no
to się chłopak popisał, zwłaszcza, że nie wysłał tego naraz, tylko w częściach
(każda miała po dwa, trzy zdania), a po każdej z nich następowało kilka minut
ciszy.
„Mały trening”.
Nazwał to treningiem.
Pominę fakt, że
Conor był chyba pijany, bo nigdy wcześniej nie zachowywał się w ten sposób, ale
co on, u licha, planował?
***
- Nie przeszkadzało
mi to, że jego broda drażniła mi skórę, pozostawiając na niej lekko czerwone
ślady – recytowałam na głos, edytując jednocześnie dokument w wordzie. –
Ośmieliłam się dotknąć jego nieskazitelnych, muśniętych żelem włosów i
przyciągnęłam go mocniej do siebie. Bezustannie odwzajemniając jego pocałunki,
przeniosłam uwagę na okolicę jego rozporka i niewiele myśląc, rozpięłam zamek
błyskawiczny. Moim oczom ukazał się jego wielki… nabrzmiały… wróć, ukazała się
jego męskość. Moim oczom ukazała się jego wielka, nabrzmiała męskość.
Rozległo się
pukanie do drzwi. Przypomniałam sobie o nieszczęsnym makaronie, który gotował
się już od pewnego czasu i od którego odciągnęło mnie pisanie erotycznych scen.
Przekręciłam zamek w drzwiach i natychmiast pobiegłam do kuchni, po drodze
rzucając stosowne „proszę!”.
____________________________________
Jestem okrutna. Jestem okrutna,
bo w taki a nie inny sposób opisałam odejście mojego drogiego Klakiera. Wbrew
pozorom kocham zwierzęta, po prostu rozmawiając z koleżanką, która nie znosi
kotów, mniej więcej tak jej to wszystko opisałam, no może bez tych odniesień do
własnej osoby. Nie wiedzieć czemu, ni stąd, ni zowąd zaczęłam się zanosić
śmiechem. Pomogło mi to pogodzić się z jego odejściem. Jezu, mam wrażenie, że
pogrążam się z każdym kolejnym zdaniem.
Chcę więcej Kierana wreszcie, musi
być więcej Kierana. Całe szczęście pisanie na tym etapie staje się łatwiejsze,
bo mam już jakieś backstory. Nie wiem czy w dobrym kierunku zmierzam, ale kto
głupiemu zabroni. Pierwsza wersja poszła do kosza, chociaż początkowo uważałam,
że jest całkiem dobra. Teraz nie jestem już pewna jakości tego czegoś. Pisane
stosunkowo dawno, wtedy też sprawdzane, być może zmieniane o te trzy razy za
mało. Trochę taki przejściowy ten rozdział, wbrew pozorom dosyć potrzebny.
Lubię dwa następne rozdziały
(tak, są już napisane!!!), ale pewnie i tak coś schrzanię jak będę je poprawiać.
I kurczę, trochę wbrew sobie
zaczęłam tworzyć coś nowego. Nie wiem, czy kiedykolwiek to opublikuję, ale w
roli głównej Jon Toral i jego seksowny zarost.
Pozdrawiam Martę od rumianku.
Blogspot poprzestawiał mi
akapity. Jestem lekko poirytowana.
Smutno mi z powodu Twojego kotka. Też uwielbiam zwierzęta, a mojego tata mi kiedyś przejechał -,-
OdpowiedzUsuńI ach Kieran. Będzie go więcej, nie? No to dobrze.
A czo ten Conor wypisuje? Zabierze Emmę na randkę z prawdziwego zdarzenia? Łohoho!
Pozdrawiam :*
Myślę, że Klakier jest teraz szczęśliwszy :'D
UsuńWspółczuję.
Conor jest chwiejny emocjonalnie, tylko tyle zdradzę na tym etapie :3
Współczuję :'(
OdpowiedzUsuńConor jest taki hot, że aż mi gorąco się robi jak czytam "Henderson".
WIĘCEJ GIBBSA, MUSI BYĆ GO WIĘCEJ XDDDDD
Emma to pozytywna bohaterka. Jak ja Ci zazdroszczę talentu.... ♥
Zapraszam do sb jakbyś chciała: http://bylessensemmojegozycia.blogspot.com/
http://gunner16.blogspot.com/
Informuj mnie tam jakby co :)
Pozdrawiam ;* <3
Spoko, zdystansowałam się już, dwa lata minęły :'D Nie żebym była suką bez serca. Teraz mam chomika o imieniu Agata, zastępuje mi Klakiera.
UsuńDobrze, że tak na Ciebie działają :3
Dzięki.
Przeczytałam, znowu pękałam ze śmiechu i doczekałam się Kierana, ale z komentarzem wrócę trochę później.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
A właśnie Twojej reakcji bałam się najbardziej, bo jakbym tak zwolniła / nie byłoby tego groteskowego efektu, to czułabym, jakbym Cię zawiodła <3
UsuńCzytałam to jakoś o 3/4 w nocy i stwierdziłam, że nie będę komentować od razu, bo mogłoby to nie wyjść najlepiej. Ale czekałam już cały dzień i wena nadal nie nadeszła, więc przybywam teraz. Conor najwyraźniej trochę zaangażował się w tę relację z Emmą, a ona (chyba) wciąż to traktuje jak taką odskocznię, a jako główny cel postawiła sobie Kierana. W sumie też bym tak zrobiła, zawsze miałam słabość do Gibbo, a jak już się o kimś tyle rozmyśla, to nie można nie spróbować, bo przez całe życie się będzie zastanawiało "ciekawe jak byłoby nam razem, może bylibyśmy idealni". O ile coś takiego w ogóle istnieje - "idealna para". Ciekawe tylko kim Kieran tak naprawdę się okaże, bo wiemy, że jest kumplem z dzieciństwa, ale jak wiadomo ludzie się zmieniają, Emma się zmieniła, więc może i on nie jest takim człowiekiem, jakiego ona sobie wyobraża. Ach, znowu akcja świetnie poprowadzona i znowu zabawnie. W sumie przyznam się, że tutaj to Conor jest moim numerem jeden, ale może to się zmieni, kto wie?
OdpowiedzUsuńOdskocznia to chyba dobre określenie.
UsuńJa przyznam szczerze, że sama miałabym dylemat, ale wiecznie ciągnie mnie do tego, co bardziej pochrzanione, skomplikowane i trudne do zdefiniowania, więc...
Ojaaacie, jakie to jest świetne! Styl narracji jest genialny, czyta się to tak szybko z tak wielkim uśmiechem przyklejonym do ust, że aż nie mogłam w to uwierzyć. Nie mam zielonego pojęcia, jak tu trafiłam i pewnie nie zdradziłabym tego, nawet jakby mnie torturowali, ale bardzo się cieszę z tego, bardzo, bardzo!
OdpowiedzUsuńTak jak wspomniałam - przez narrację się wręcz biegnie, jest tak dynamiczna, a główna bohaterka tak urocza w tej swojej gapowatości i niezręczności i nawet nie wiem czym jeszcze, fantastycznie się o niej czyta, naprawdę. No i mężczyźni! Gdzieś komuś kazałaś wygólglować, zrobiłam to i ja, ale nie znam się ani na piłce nożnej, ani na podobnej zabawie, więc zapewne ich uroku nie doceniłam należycie, ale z tego, jak opisujesz ich w tekście, wyobrażam sobie cudne tygrysy i bardzo mi się to podoba. (Której normalnej dziewczynie by się nie podobało, błagam!)
Ach, a jeszcze Emma bloguje i pisze sceny erotyczne ledwo powstrzymując się przed rzucaniem penisami! Piękne! O, i to, że ona nie pali mostów tylko wycieraczki, to było takie piękne zdanie, że ja bym je od razu na belkę rzuciła na Twoim miejscu! ^^
Kieran jest uroczym kotkiem, który nie może wyjść z podziwu dla jej zmiany i bardzo mi się w tym podoba. Kayle to dla mnie ten zły, ale jednocześnie zabawne sceny się z nim wiążą, no i ten sentyment... o, jak dobrze ja to rozumiem, brr!
No i nareszcie, nareszcie Conor! Ależ on jest mraśny! Z tym pobłażaniem dla Emmy i jej gadulstwa, ale też z tym jakimś przywiązaniem, ja nie wiem co to się dzieje, ale to jest takie naturalne przy ich charakterach. W ogóle ja Ci wierzę w każde słowo i każde słowo połykam pospiesznie, bo chcę więcej natychmiast i już w tej chwili. Koniecznie!
A tak naprawdę, to będę cierpliwie czekać, bo ja jestem w gruncie rzeczy grzeczna, o.
I przepraszam strasznie, że ten komentarz taki obrzydliwie niekonstruktywny, ale aktualnie zachwyt Twoimi bohaterami i narracją wypływa mi uszami, więc sama rozumiesz...
Pozdrawiam gorąco, weny życzę i w ogóle
Naele
Nie masz pojęcia jak miło się czytało ten komentarz :'))))) Dziękuję mocno.
UsuńI wiem, dla osoby, która nie jest z nimi tak emocjonalnie związana może nie są jacyś wyjątkowi, ja oceniam ich też przez pryzmat innych rzeczy, no ale nic. Dzięki temu skupisz się na charakterach i będziesz bardziej neutralna :'D
Jejku, dziękuję jeszcze raz, naprawdę. Made my day. I niedługo coś się pojawi, obiecuję.
Zapraszam na nowy do: http://gunner16.blogspot.com/2014/09/rozdzia-v.html
OdpowiedzUsuńKIEDY COŚ NOWEGO U CIEBIE??? xDDDD
Hopefully dzisiaj :3
UsuńNie lubię kotów, bo się długo gotują, jednakże ubolewam nad Twoją stratą :)
OdpowiedzUsuńSarah[*]
Różowa koszulka Jaydona [*]
Tak, jestem zmasakrowana tym rozdziałem.
Tą wycieraczką.
Tym Kieranam.
Tym(tak bardzo Jackiem Wilsherem) Conorem.
Nie idę spać.
Czytam dalej.
To jest świetne. Przez prawie cały rozdział, śmiałam się, ale musiałam to robić cicho, żeby nie obudzić siostry. Chyba będę to powtarzać przy każdym rozdziale. Masz ogromny talent. Piszesz świetnie. Bohaterowie wykreowani przez ciebie są genialni. Dialogi, które między nimi stworzyłaś są genialne. Opisy są genialne. Akcja jest genialna. Wszystko jest właśnie takie w twoim opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńTym momentem o kocie, jak to opisywała wszystko, a chodziło w zasadzie tylko o piłeczkę, którą porównała z Kyle'em, rozwaliłaś mnie. Lubię Kierana, ale bardziej wolę Conor'a. Chcę go więcej w tym opowiadaniu. I czekam na tę randkę jego i Emmy. Mam nadzieję, że się odbędzie. Idę czytać dalej, bo to jest świetne. :)
Pozdrawiam:)
Zapraszam do siebie: http://ourangelsalwaysfall.blogspot.com/