Kiedyś
spotkałam się ze stwierdzeniem, że niektórzy
ludzie będą dla nas pożarami lasu, inni – skromnym dymem z papierosa.
Oddałabym wiele, by być dla kogoś pięknym, spektakularnym pożarem, jak dotąd
sukcesywnie udawało mi się jedynie palić za sobą mosty. Mam mały problem, jeden
z wielu, chciałoby się powiedzieć. Nie czuję zupełnie nic, kiedy się tego ode
mnie oczekuje i czuję zbyt wiele, gdy nie powinnam. Wcale nie czułam się
lepiej, sypiając po kątach, ani tym bardziej później, kwestionując intencje
Conora. Jestem beznadziejnym przypadkiem. Byłam gotowa na najgorsze, jeszcze na
długo zanim wszystko spieprzyłam, jeszcze zanim krzywda została wyrządzona.
Witam w moim świecie, w którym autodestrukcyjne skłonności dyktują wszelkie
zasady.
Mam
trudny charakter. Taki naprawdę trudny charakter, nie coś w rodzaju „poudaję
trudną do zdobycia, faceci to lubią”, nic z tych rzeczy. Robi się naprawdę
niezręcznie, kiedy muszę tłumaczyć ludziom, że wyznaję nihilizm egzystencjalny,
nie jestem wielkim fanem urodzin, walentynek, świąt, czy nawet Sylwestra. Ten
okres od grudnia do stycznia jest dla mnie prawdziwą gehenną. Nie pamiętam
nawet momentu, kiedy przestałam niecierpliwie wyczekiwać prezentów i spędzania
czasu z rodziną i przeszłam do „no ileż można, mam dość”. Najchętniej
udawałabym, że święta w tym roku nie miały miejsca. Robimy przeskok w czasie,
udajemy, że wcale nie zjadłam trochę za dużo i nie czułam się przez to jak
waleń, nie pokłóciłam się z każdym możliwym członkiem rodziny i nie skończyłam,
czytając kryminały, siedząc po turecku na łazienkowych kafelkach.
Na
szczęście miałam to już za sobą.
Kilkanaście
minut po dwudziestej. Piskliwy dźwięk domofonu, a później głośne dobijanie się
do drzwi. No nic, pomyślałam, że to moja sąsiadka, która ma schizofrenię i z
którą, mówiąc delikatnie, najlepiej nie wdawać się w dyskusje. Kiedy pukanie
nie ustawało, a ja powoli zaczynałam przygotowywać w głowie przemowę, coś na
kształt „pozwę panią o zniesławienie, prześladowanie i niech sobie pani nie
myśli, że może pani bezkarnie zakłócać ciszę nocną”, nagle zapadła kompletna
cisza, następnie zawibrował mój telefon i już wiedziałam kogo zastanę na klatce
schodowej.
Wymachiwał mi przed
nosem białą chusteczką. Skrzyżowałam ręce na piersi, próbując powstrzymać się
przed rzuceniem jakiejś kąśliwej uwagi.
- Jesteś mentalna.
– Oświadczył, a ja wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. Niezupełnie tego się
spodziewałam. – Jesteś mentalna i ja wiedziałem o tym od samego początku.
Zaczęłaś od robienia mi dziwnych zdjęć. Cała ta akcja, kiedy praktycznie
zdradziłaś mi cały swój plan, powiedziałaś jak chcesz zerwać ze swoim byłym? Już
wtedy powinna mi się zapalić czerwona lampka. W sumie zapaliła się, ale nie
wiedzieć czemu nie posłuchałem intuicji, która mówiła „wiej”.
Oto i on. Cholerna
pochodnia. Pochodnia, która miała być zaledwie iskierką. Pieprzona chodząca
wizualizacja moich nieodpowiednio podjętych decyzji.
- Nie chcę być
niegrzeczna, ale sam też jesteś mentalny, skoro ciągnie cię do takich rzeczy.
Dam sobie rękę
uciąć, że jego była dziewczyna to kryminalistka, która przyzwyczaiła go do
skoków adrenaliny. Zaczęłam się nawet obawiać o swoje życie. Jeśli pewnego dnia
zostanę uznana za zaginioną, będzie wiadomo, że miałam rację.
- Przychodziłem
tutaj z niespodzianką co najmniej trzy razy, ale za pierwszym dorwała mnie
twoja sąsiadka, która chciała dzwonić na policję, bo myślała, że chcę wysadzić
w powietrze cały budynek, potem uznałem, że oszczędzę cię ze względu na
zbliżające się święta. I wreszcie dotarło do mnie, że ja też przesadziłem.
- Jesteśmy kwita,
Conor, naprawdę. Jeśli ty nie jesteś na mnie zły, to ja tym bardziej nie mam do
ciebie pretensji. – Skłamałam. Oczywiście nie zamierzałam odpuścić tak łatwo.
Nadal przerażało mnie to, z jaką łatwością przyszło mu powiedzenie czegoś
takiego. I to jego „sama jesteś sobie winna” jako zwieńczenie i tak już podłego
komentarza. Pieprz się, Henderson,
myślałam, uśmiechając się szeroko, bo tego wymagała sytuacja. – Zrozumiałam co
miałeś na myśli. Częstotliwość z jaką zmieniam zdanie irytuje nawet mnie samą.
Wiesz co sobie pomyślałam wtedy w pubie, kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy?
Że wyglądasz na takiego normalnego faceta i ja, kurczę, łaknęłam takiej
normalności. Chciałam być taka łatwa i nieskomplikowana. Z tą pierwszą częścią
poszło jak po maśle.
Wiedziałam, że go
to rozbawi. W sumie mówiłam szczerze. Na początku zawsze staram się trochę za
bardzo, ale prędzej czy później powracam do bycia skończoną zołzą. Kyle mógłby
to potwierdzić. Wróćcie pamięcią do słynnej kłótni „chcę, żeby było jak
kiedyś”. Łatwo było go winić za całą sytuację, ale to nie on zaczął się
emocjonalnie wycofywać z tego związku. Bezustannie analizuję, rozmyślam, definiuję
rzeczy, które uchodzą za niedefiniowalne, a później wypijam o dwa drinki za
dużo i wszczynam kłótnie o sprawy, które dusiłam w sobie od wieków.
Stopniowo
podgrzewaj wodę, to frajer nawet nie zauważy jak owijasz go sobie wokół palca – tak brzmiała rada, której udzielił
mi sam Henderson.
- Obiecałaś, że
będziesz się trzymać ode mnie z daleka.
- Jesteś, kurczę,
za bardzo uparty. Zastanawiam się co tu jeszcze robisz po aferze ciążowej.
- Myślałem, że to
twój sposób, żeby powiedzieć „zostań”. Zawsze kombinujesz zamiast powiedzieć
coś prosto w twarz. Szczerze mówiąc nawet nie dopuszczałem możliwości, że
możesz być w ciąży. Jakoś trudno było w to uwierzyć.
- Są jakieś
granice. Nawet w moim odrealnionym świecie.
- Tak czy inaczej to
twoja wina. Byłaś zabawna, ironiczna i tak łatwo się z tobą rozmawiało.
Na
początku zawsze staram się trochę za bardzo.
- I podpytałam
jednego z twoich kolegów o twoje przyzwyczajenia i dlatego znalazłam się w
odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, wtedy w siłowni.
- Czułem, że to za
duży zbieg okoliczności. I domyśliłem się, że nie lubisz „wylewać z siebie
siódmych potów”, chociaż wtedy twierdziłaś, że to twoje hobby. Masz mi coś
jeszcze do powiedzenia?
- Wiesz, że tak
naprawdę nie chcę… wiesz o tym, no nie? Może chciałam tego wtedy, ale na pewno
nie chcę tego teraz.
- Sama nie wiesz
czego chcesz. Nie powinienem naciskać. Przechodzę teraz naprawdę dziwny etap w
moim życiu. Jak w finałowej scenie „Podziemnego kręgu”, „you met me at a very
strange time in my life”.
- Ja jestem tym
dziwnym etapem? – Uniosłam prawą brew, robiąc najbardziej niewinną minkę z
możliwych i po raz pierwszy od jakiegoś czasu, patrząc na tę jego nieszczęsną
trójkątną szczękę i lekko rozchylone usta zaczęłam się zastanawiać, czy to co
planowałam zrobić nie wykraczało poza moje spaczone normy moralne. Przywołał
scenę z mojego ulubionego filmu. Dupek. – Jestem Marlą. Zawsze chciałam być
Marlą. W sumie cały ten motyw niestabilności psychicznej też by się zgadzał.
Znowu to zauważyłam.
Coś jak czerwona lampka, analogiczna do tej, która zapaliła się nad łbem
Conora, kiedy mnie poznał. Znak ostrzegawczy jak w piosence Coldplaya. Było coś
niepokojącego w jego wyrazie twarzy i w
sposobie, w jaki na mnie czasami patrzył i właśnie to przerażało mnie w
tym wszystkim najbardziej. Nie odpuszczał. Być może takie porażki jak my się
przyciągają, może ludzie tacy jak my emanują energią, którą tylko jednostki o
podobnym stopniu uszkodzenia są w stanie dostrzec. Taką ewentualność byłam w
stanie zaakceptować. Wydawało mi się jednak, że stało za tym coś jeszcze. A co
jeśli chciał zebrać laury za uratowanie mnie? Co jeśli wmówił sobie, że to
wszystko jest tylko jakąś misją, w której chodzi tylko wyłącznie o dokonanie
niemożliwego? Przyciągam facetów, którym wydaje się, że taka ja – humorzasta,
uparta, obcesowa, tylko czekam, aż przybiegną mi na ratunek. Bo przecież nie
mogę być taka naprawdę. To tylko pozory. Dwadzieścia lat udaję kogoś kim nie
jestem, cierpliwie czekając aż pokaże się taki jeden i zmieni to wszystko.
Litości.
Przecież
ostrzegałam, że zacznę się dystansować, gdy tylko uznam, że za dobrze mnie poznałeś,
kretynie.
To był ten moment.
Ostatnia szansa, by go do siebie zniechęcić. Głos w mojej głowie powtarzał:
„wiej, debilu”, ale usta ostatecznie odmówiły mi posłuszeństwa, bo mnie też,
kurczę, ciągnęło do dziwnych rzeczy. Według mojego horoskopu wyszukuję sobie
tego typu mężczyzn – zakompleksionych łamane przez niepewnych siebie,
ewentualnie z jakimś innym, poważnym defektem i nasza znajomość jest równie
intensywna, co lotna. W życiu nie spotkałam się z lepszym opisem moich relacji
z płcią przeciwną, doprawdy.
- Spotykasz się z
kimś? – Zmarszczył brwi, uważnie lustrując obszar za moimi plecami i wtedy do
mnie dotarło, że nie zdążyłam jeszcze wszystkiego posprzątać. Skrawek
czerwonego materiału z fragmentami białego kożuszka po prostu nie mógł pozostać
niezauważonym, leżąc w samym epicentrum bałaganu, jaki panował w mojej sypialni.
Prawda jest taka, że nie chciałam nawet dotykać dowodu zbrodni.
I
tu wypadałoby przejść do punktu „a” na liście rzeczy, które prawdopodobnie
powinniście wiedzieć o tym enigmatycznym okresie świątecznym. Wróćmy na chwilę
do 20 grudnia, jeszcze zanim zdążyłam wyjechać do rodzinnej pipidówy i zanim
rzeczy przybrały tak dziwaczny obrót. To właśnie wtedy odwiedził mnie Jaydon,
nie, musicie mi wybaczyć tak nieodpowiedni dobór słów, Jaydon tak naprawdę
wparował do mojego mieszkania, emanując pewnością siebie i zapachem perfum,
których, jak podejrzewam, wylał na siebie całą cysternę. Był sam, co wprawiło
mnie w stan lekkiej konsternacji. Zapytał o drogę do łazienki, uznałam więc, że
najwyraźniej po drodze do jakiegoś miejsca x doznał rozwolnienia i akurat do
mojego mieszkania miał najbliżej. Niechętnie wskazałam mu palcem drzwi na końcu
przedpokoju. Ewidentnie się spieszył, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu,
że moja teoria była wielce prawdopodobna.
Usiadłam na łóżku w
swojej sypialni, żeby nie wyglądało to tak, jakbym chciała wymóc na nim szybsze
postępowanie i sięgnęłam po pierwszą książkę z brzegu, żeby tylko się czymś
zająć. Och ironio, trafiło akurat na podręcznik do fizjologii zwierząt.
Doszczętnie pochłonął mnie rozdział o rozmnażaniu, głównie ze względu na dość
obcesowe ilustracje i już prawie zapomniałam o tym, że miałam gościa, gdy ten z
prędkością światła wtargnął do mojego pokoju, rzucając tylko jakieś „ho ho ho”.
Natychmiast oderwałam się od lektury, upuszczając wielki, ponad sześciuset
stronicowy tom na podłogę. Oniemiałam z wrażenia. Pamiętam tylko huk. Ogromny
huk, a potem ryciny męskich członków, walające się gdzieś pomiędzy mną a
Jaydonem. No i Jaydon. Właśnie. Jaydon ubrany w czerwone stringi na szelkach,
uwieńczone białym futerkiem, takie iście świąteczne. To tłumaczyło jego
wcześniejsze „ho ho ho”.
- Jezu Chryste –
tylko tyle zdołałam z siebie wydusić, zanim ostatecznie przytłoczyła mnie jego
bezwstydność. Siedziałam tak przez chwilę z rozchylonymi ustami i lekko
uniesionymi brwiami, aż w końcu zerwałam się, żeby podnieść podręcznik, mrucząc
pod nosem jakieś „nie jestem zainteresowana”, „mam chłopaka” i inne takie,
chyba nawet wymsknęło mi się „gratuluję, ale i tak muszę odmówić”. Wydawało mi się, że wyraziłam się dość jasno i
wreszcie coś do niego dotarło, widocznie Jay chciał jednak, żeby koniec wizyty
był równie spektakularny, co jego wejście smoka, więc jakby nigdy zdjął
wdzianko wyuzdanego Mikołaja, zalotnie porzucił je na środku pokoju i poszedł
się ubrać. W ten sposób próbował chyba powiedzieć „gdybyś jednak zmieniła
zdanie”, opcjonalnie „wesołych świąt”. – Ale co ja mam z tym… Jay? Proszę,
zabierz to.
Obrócił się na
sekundę, żeby obdarzyć mnie aroganckim uśmieszkiem i nim się obejrzałam, już go
nie było. Najwyraźniej postanowił sobie, że jako moja seks zabawka nie będzie
się odzywał, a jego jedyną kwestią będzie to arcyuwodzicielskie „ho ho ho”,
może dlatego, że jest HO-HO-CHORY UMYSŁOWO.
W tym momencie na
usta rzuca się pytanie: dlaczego w takim razie flirtowałam z nim jedenaście dni
później, jakby nigdy nic się nie stało? Ups, chyba wcześniej o tym nie
wspomniałam; otóż tak, pozwoliłam Jaydonowi na więcej niż zwykle tylko dlatego,
że Kieran i tak skutecznie go cockblokował. A dlaczego udawałam, że wszystko
było okej przed Conorem? Bo taki miałam kaprys. Bo wszystkie moje działania
sprowadzały się albo do spełnienia moich egoistycznych żądzy, albo do zdobycia
Kierana. W sumie na jedno wychodzi.
Tak czy inaczej
wyszło na moje. Kieran myślał, że coś było na rzeczy między mną a Jaydonem,
dlatego totalnie próbował to sabotować, a Conor uległ złudzeniu, że między nami
wszystko w porządku.
Przeskok do
teraźniejszości. Powiedziałam Conorowi prawdę, to znaczy historię z
odwiedzinami Jaya, ale chyba nie bardzo uwierzył w moją wersję. Nie szkodzi.
Wróciliśmy do naszej normy, przy czym „normą” było dla nas wypijanie trochę za
dużej ilości alkoholu, gadanie od rzeczy i oglądanie przygłupich komedii.
Nienawidzę komedii. Właściwie oglądaliśmy je tylko po to, żeby nie musieć
skupiać się na fabule i móc przegadać większość seansu. Było dokładnie tak jak
się tego spodziewałam, och, ile ja bym dała, żebym chociaż w tej kwestii
zdołała zaskoczyć samą siebie. Chodzi o to, że taką prawdziwą mnie, to znaczy z
całym tym bajzlem emocjonalnym i odpowiedziami na pytania z cyklu: „dlaczego
taka jestem”, zna zaledwie garstka osób. Zwierzam się głównie po wódce i tylko
z rzeczy, które przynajmniej częściowo zostały już przeze mnie przetrawione.
Mówienie o emocjach sprawia, że czuję się słaba, poza tym ludzie mają skłonność
do wykorzystywania tego typu słabości przeciwko tobie, dlaczego świadomie miałabym
powierzać w ich ręce taką władzę? Ryan, mój kochany brat Ryan, jest jedną z
tych osób, przed którymi się wygadałam. Nasze relacje były raczej oschłe, jako
że jestem chłodna i troszkę za bardzo nie lubię okazywania uczuć, ale wtedy
przytulił mnie nieskończoną ilość razy, powtarzał, że nie powinnam się
obwiniać, że nie mam racji i tak dalej i może to byłoby nawet normalne dla
każdej innej osoby na świecie, przypuszczalnie w rodzinie takie gesty i rozmowy
się zdarzają, tylko że ja już w momencie wypowiedzenia tych kilku słów za dużo,
zaczęłam wszystkiego żałować, chciałam spasować, najchętniej cofnęłabym się w
czasie. Drugi raz nie byłabym taka głupia.
Było mu mnie szkoda. Mnie! W życiu nie czułam się bardziej
upokorzona.
Właśnie dlatego
zaczęłam się dystansować. Uprzedzałam, że tak zrobię, prawda? Dostrzegacie
pewną analogię? W jak bliskich relacjach z bratem pozostaję do dzisiaj?
Widujemy się od święta i prawie ze sobą nie rozmawiamy, a to mój brat, do
cholery.
Teraz Conor leżał
na mnie, przygniatając mnie swoim ciężarem i wbijając mi swoją cholerną,
kanciastą szczękę w żebra, a musicie wiedzieć, że tak właśnie najczęściej
kończyło się oglądanie filmów w salonie, bo nigdy z własnej woli nie chciałam
mu zrobić miejsca na kanapie, dlatego rzucał się na mnie, rzekomo po to, żeby
mnie przytulić, nazywał to zresztą „trudną miłością”.
Ciągle się wahałam,
pewnie było to spowodowane utrudnionym przepływem krwi, ostatecznie ten kretyn
nie ważył dziesięciu kilo.
To niby dalej był
Conor, nasze chore żarty były na tym samym niskim poziomie co wcześniej,
podobnie zresztą wyglądała sprawa naszych kłótni o byle pierdoły, wciąż
tolerowałam go trochę bardziej niż większość ludzi, ale cholera jasna, intuicja
mówiła mi, że to po prostu nie może się skończyć dobrze. No i z tyłu głowy cały
czas miałam plan zemsty. To właśnie się zmieniło. Mój plan wobec niego. Conor Henderson
sprawił, że powiedziałam mu o rzeczach, o których nie chciałam mówić i zaczęłam
bawić się w gierki, których wolałabym uniknąć.
- Jak już trzymamy
się tej całej szczerości i w ogóle, to musisz wiedzieć, że nienawidzę, kiedy
się do mnie tulisz i jeszcze bardziej nienawidzę, kiedy bawisz się moimi
włosami.
- Wiem – odparł zawadiackim
tonem, na moment unosząc głowę, a później znowu oparł brodę na moich żebrach,
jakbym była jakimś pieprzonym stojakiem na tę przerysowaną, trójkątną mordę. –
Dlatego robię to tak często.
- Skończony dupek –
warknęłam, sięgając po telefon. Miałam właśnie pożalić się Rutgerowi na kolejny,
pełen kiczowatości i dramatów powrót Conora, kiedy coś innego przykuło moją
uwagę. Jay obsmarował mnie w internecie. Że niby odrzuciłam go, bo jestem
rasistką. Co prawda nie podał moich danych, ale ilość aluzji do mojej osoby
była wręcz zastraszająca. A myślałam, że łączyło nas coś wyjątkowego! – Conor,
możesz mi coś wyjaśnić? Jakie są moje zalety? Zakładam, że takowe posiadam,
jako że przyciągam tak wybitnie specyficzne jednostki jak ty. I Jaydon.
- Jesteś… dostępna.
Może i nie robisz dobrego pierwszego wrażenia, ale jak już zamilkniesz, możesz
być całkiem przyzwoitym słuchaczem. Ze dwa razy byłaś nawet miła, co pokazuje,
że tkwi w tobie potencjał.
„Dostępna” jest
nowym określeniem dla „łatwa”, czy co? Postanowiłam to zignorować, bo coś do
mnie dotarło. Conor naprawdę dobrze mnie znał, przynajmniej w porównaniu z
resztą znajomych i w przeciwieństwie do Kierana, dostrzegał i tolerował moje
wady. Komplementy, którymi Gibbs rzucał we mnie niczym banknotami w tanią striptizerkę
- te wszystkie miłe słówka, które wciąż analizowałam w mojej wiecznie
pracującej na najwyższych obrotach główce, przestały łaskotać moje ego. Nagle wszystko
stało się jasne. To był jego sposób na powiedzenie „jesteś dla mnie za dobra”,
jakiś rodzaj pieprzonej, odwróconej psychologii, którą doskonalił pewnie przez
lata bycia typowym facetem – typem zdobywcy i podrywacza, bo to jego „jesteś
dla mnie za dobra” sugerowało, że powinnam zainteresować się kimś innym, miało
wyglądać to tak, jakbym sama wpadła na ten pomysł. „Jesteś dla mnie za dobra”
synonimem „nie chcę cię”.
Pieprzeni bracia
Gibbs. Nic dziwnego, że Prince wyrósł na zdeprawowanego psa. Regularnie gwałcił
moje łydki, bo nie miał pojęcia jak postępować z kobietami. Takie wartości
wyniósł z rodzinnego domu. Nagle nie mogłam go już winić za to, że był
stereotypowym psem na baby.
____________________________________________
Zapomniałam wspomnieć o tym
jakieś dwa rozdziały temu: mam nadzieję, że nie przeszkadza wam to, że tak skaczę
sobie po czasoprzestrzeni i robię te swoje przeskoki do przeszłości zamiast
zachować porządek chronologiczny. Emma jest trochę niestabilna, a ten mały
zabieg pozwala trochę prześledzić jej tok myślenia, który jest, mówiąc delikatnie,
lekko chaotyczny. Chaos, chaos. Emma jest mną.
W zamyśle, miałam zamknąć się w
dziesięciu rozdziałach, ale jak widać, poniosłam spektakularną porażkę na tym
szczeblu i raczej się nie wyrobię. To może piętnaście?
Oh jak najbardziej piętnaście! Tylko dziesięć? No gdzie. Cieszy mnie twoja ''porażka''. Zgadzam się, że jest chaos. Lekki. No ogólnie jest. Ale idzie się połapać :D Wyobraziłam sobie Jaydona w tych czerwonych stringach z białym futerkiem. Będzie mnie to chyba prześladowało przez całą noc i jutrzejszy dzień. Zdecydowanie. (Zbyt dużo życiowych tekstów na instagramie Jaydona). Conor jest zdecydowanie. Nawet jak tuli się tak do biednych żeber Emmy. No i przede wszystkim jest chyba jedynym bohaterem tego opowiadania który ją zna no i w jakimś stopniu rozumie. Btw. takie małe Conoro-Emmy to by była niezła mieszanka wybuchowa. Tak tylko... ;p
OdpowiedzUsuńPozdrawiaaam :>
Ej ale nie musisz sobie tego wyobrażać!! To jest na jego instagramie, to znaczy te mikołajkowe stringi na szelkach, zdjęcie z zeszłego roku, może jeszcze starsze <3
Usuńo zgrozo, rzeczywiście hahahaahah. Odnalazałam je wśród setek zdjęć z imprez, dziwnych życiowych obrazków i zdjęcia na którym Jaydon ssie palca u stopy jakiejś laski:D
UsuńChaos? Błagam. Tak źle nie jest xD. Ej, ja mimo wszystko i tak shipuję Kierana z Emmą. Chociaż Conor też jest fajny, OMFG. GDZIE JEST PRINCE? A tak w ogóle, to Jaydon mnie zabił. Znowu. Zawsze wyskakuje jak Filip z Konopi xD. ALE TE MAJTECZKI TO AKURAT FAJNE BYŁY :/ Mogę sobie wpisać "dostępna" do zalet?
OdpowiedzUsuńPS. Jakiś czas temu, pojawiła się u mnie szóstka na -> http://gunner16.blogspot.com/. Zapraszam jakby co ;). ♥
Hejo :). Mam nadzieję, że się nie poddałaś i nadal będziesz pisać? Proszę, powiedz tak :))
OdpowiedzUsuńHej. Weszłam tu wczoraj zobaczyć co u Ciebie słychać i zgadnij co :) Jak zobaczyłam tylko slowo 'Gibbs' w jeden wieczór przeczytałam całość. Jesteś nienormalna, że potrafisz napisać coś co tak wciągnie ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba. Widzę, że już się poddałaś z pisaniem dalej,a szkoda bo na prawdę przyjemnie się to czytało. Pozdrawiam