Ze
zdenerwowania zaczęłam maltretować skórki i jak Bóg mi świadkiem byłam o krok
od powrotu do okropnego nałogu obgryzania paznokci. Spuściłam wzrok i prawie
dotykając brodą klatki piersiowej, pozwoliłam, żeby włosy sterczące we
wszystkich kierunkach zasłoniły mi większość twarzy. Pamięcią wróciłam do
felernego momentu zwierzeń na linii ja – Conor Henderson. Znowu zrobiłam z
siebie emocjonalną zdzirę. A Conor bierze antydepresanty. Auć. Całe to
zbliżenie emocjonalnie średnio mi odpowiadało; zazwyczaj duszę w sobie wszelkie
zalążki uczuć, ot od czasu do czasu popłaczę sobie pod prysznicem, kiedy na ten
przykład przywalę łokciem o kafelki, czytaj: byle pierdoła wywołuje u mnie coś,
co nazywam napadem człowieczeństwa, a muszę przyznać, że jak na zimną sukę bez
serca doświadczam takich napadów zdecydowanie za często. Jest to efekt
piętrzenia się pojedynczych uczuć.
Nieważne. Teraz
miałam większy problem, jeśli pominąć fakt, że przesadziłam z ilością lakieru
do włosów, toteż grzywka ciążyła mi trochę bardziej niż zazwyczaj i nie mogłam
nawet porządnie wciągnąć brzucha, bo za bardzo dekoncentrowało mnie spojrzenie
szatyna.
-
Zniknęłaś tak nagle. Myślałaś, że nigdy się nie domyślę o co w tym wszystkim
chodzi? – Kieran nie ustępował. Lekko kołysząc się na biodrach, przenosiłam
ciężar z jednej nogi na drugą. Wdech, wydech. Chłopak zaczynał się
niecierpliwić, a ja, no cóż, ja byłam niezaprzeczalnie rozkojarzona. Jego jasne
dżinsy były jakby skrojone idealnie na miarę, dziwiłam się nawet jak udało mu
się włożyć ręce do kieszeni, bo wydawały się wręcz trochę przyciasne, a czarna
koszulka, drogi Boże, ten pieprzony, czarny t-shirt został stworzony po to,
żeby podkreślić jego imponujące mięśnie, zwłaszcza na brzuchu. Miał ten wyraz
twarzy, który mówił „kochanie, urodziłem się po to, żeby złamać ci serce”
(coraz bardziej rozumiem teksty piosenek Arctic Monkeys), jeśli wiecie o czym
mówię. Jego gesty były wręcz przesycone nonszalancją. Wiedział jak to na mnie
działa, musiał wiedzieć. Tymczasem zbliżył się do mnie i nieoczekiwanie zmienił
ton z oskarżycielskiego na nieco bardziej wyrozumiały i pełen współczucia. I
znowu zlustrował moją twarz w typowy dla siebie sposób, stylizowany na bogu
ducha winnego szczeniaka (czy ze względu na moje ostatnie doświadczenia to
porównanie nie jest trochę nie na miejscu?). – Przepraszam za niego.
-
To nie jego wina, serio. Owszem, bywa trochę nachalny, ale jestem w stanie
zrozumieć dlaczego zachowuje się w ten sposób. Feromony, te sprawy. Pewnie
dlatego się mnie przyczepił. Nie wyobrażam sobie innego powodu, dla którego
miałby być tak... bezpośredni.
-
Feromony?
-
Zauważyłeś jak na mnie patrzy? Jakbym była jego ofiarą. Gdyby mógł, to
rozerwałby mnie na strzępy, kawałeczek po kawałeczku. Ja tam się go boję. Jest
taki uparty i nigdy nie przyjmuje odmowy. To się wymknęło spod kontroli. Kiedy
zaczął się ocierać o moją łydkę, kurczę, musiałam coś z tym zrobić. Dobra, może
nie powinnam go zamykać w łazience, ale cholera jasna, postaw się w mojej
sytuacji.
-
Zamknęłaś mojego brata w łazience? Czekaj, co dokładnie zrobił Jaydon?
-
Jaydon? Drogi Boże, mówiłam o twoim psie. Nie zamknęłam… on nie… twój brat nie
napastował mojej łydki.
Jeszcze
nigdy nie widziałam go tak rozbawionego. Dosłownie rechotał mi prosto w twarz.
W pewnym momencie musiał nawet zasłonić usta ręką. Wiedziałam, że jestem
zabawna, wolałam jednak, kiedy ludzie śmiali się razem ze mną, niekoniecznie ze
mnie. No skąd mogłam wiedzieć, że Jaydon też chce mnie przelecieć?
Musiało minąć
dobrych kilka minut, zanim opanował śmiech i był w stanie kontynuować rozmowę.
-
Jawnie próbował z tobą flirtować na moich oczach. Myślałem, że zaczęłaś mnie
unikać ze względu na Sarę.
Zostałam
przytłoczona nadmiarem informacji, a potrafiłam myśleć jedynie o tym, że to nie
była randka. To znaczy ja ogólnie nie chadzam na /randki/, brzydzę się tym
określeniem i w ogóle, ale nie wiedzieć czemu, kiedy Kieran zaprosił mnie na
mrożony jogurt, a później przeciągnął wypad o bilard, wydawało mi się, nie
wiem, łudziłam się, że ten jeden jedyny raz los uśmiechnął się w moją stronę.
Jak nie wiesz o co chodzi, to zawsze stoi za wszystkim brat bliźniak twojego
obiektu westchnień. A gdyby chociaż byli fizycznie podobni! Być może skusiłabym
się na Jaydona po dużej ilości alkoholu, kokainy i czegoś na rozluźnienie
mięśni.
-
A co ona ma z tym wspólnego? – Zrezygnowana wróciłam na ziemię, najwyraźniej
tylko po to, żeby przyłożyć losowej osobie w brzuch kijem bilardowym. – Czekaj,
powiedz jeszcze, że lecisz na Sarę. – Ugryzłam się w język zanim zdążyłam dodać
mało taktowne „to takie typowe”, aczkolwiek i tak zaczęłam już żałować swoich
słów. Moim największym problemem, zaraz po tym, że ciągle gadam od rzeczy,
zachowuję się obcesowo, dramatyzuję i jestem wiecznie sfrustrowana, jest to, że
w stosunku do pewnej wąskiej grupy osób zachowuję się wręcz ekstremalnie
zaborczo. Kiedy jestem zazdrosna, to tak na sto procent. Owszem, członkowie
elity mogą sobie mieć innych znajomych, czy przyjaciół, ale muszą mnie darzyć
specjalnymi względami, a to właśnie względów Kierana domagałam się w
szczególności.
-
Chodziło mi o to, że coś było na rzeczy między nią a moim bratem.
Na
usta jakoś samo się cisnęło „nie, nie, kazałam mojej współlokatorce flirtować z
Jaydonem tylko po to, żeby się do ciebie zbliżyć, lmao, nie obrażaj się,
błagam”, ale jednak jakimś cudem udało mi się zachować stoicki spokój i
wyjątkowo nie powiedziałam tego na głos.
-
Nie. Sarah nie poczuła się specjalnie dotknięta. Tak mi się przynajmniej
wydaje. Dlaczego miałabym cię unikać z tak błahego powodu? Czekaj, kurczę,
wychodzi na to, że totalnie zdystansowałam się przez wzgląd na twojego psa. To
nawet gorzej. Możemy się trzymać wersji, że chciałam uniknąć dramy? –
Wycedziłam, sięgając po swoje piwo, którego więcej niż połowę wypiłam już
duszkiem, tak na odwagę, choć ręki sobie nie dam uciąć – być może z rozpaczy. –
Jaydon, co? Co on w ogóle we mnie widzi? Myślałam, że liczą się dla niego tylko
ładne stopy i nieskazitelne brwi. Może powiedz mu, że mój drugi palec jest
dłuższy od palucha, co? Wspomnij jeszcze o haluksach. Ogólnie oznajmij mu, że moje
stopy są totalnie zdeformowane. – Wypaliłam, modląc się w duchu o to, żeby się
nie obraził. Rychło w czas dotarło do mnie, że znowu zachowałam się
nietaktownie. – Wybacz. Mówimy tu o twoim bracie. Tak dla sprostowania: nie mam
brzydkich stóp. A to była jedna z najbardziej dziwacznych rzeczy jakie
kiedykolwiek wyszły z moich ust.
-
Niemożliwe – uśmiechnął się pod nosem, wbijając kolejną bilę do łuzy.
-
Jestem prawie pewna, że połówki były moje. – Prychnęłam pod nosem, ale Kieran
tylko wzruszył ramionami. Żadne z nas nie potrafiło grać w bilard. Właściwie
robiliśmy to chyba tylko po to, żeby rozmowa nie była jeszcze bardziej
niezręczna. Mówiąc o tym co niezręczne – znowu wróciłam pamięcią do wieczoru
zwierzeń. Nigdy nie czułam się bardziej upokorzona niż wtedy, zdejmując
sweterek po wypowiedzeniu potencjalnie najtrudniejszych słów w moim
dotychczasowym życiu. Daddy issues. Diagnozę znałam już dawno. Sęk w tym, że na
palcach jednej ręki mogę zliczyć, ile osób znało całą historię, zwłaszcza z
mojej perspektywy. W dodatku wszystkie zostały w nią wtajemniczone tylko
dlatego, że po wódce zwykłam robić z siebie emocjonalnego wraka. – Schlebia mi
to, nie zrozum mnie źle, ale nie jestem zainteresowana, mówiąc delikatnie.
-
Masz na oku kogoś innego – wyszczerzył się do granic możliwości i chyba nawet
puścił mi oczko, choć ręki nie dam sobie uciąć, bo kiedy profesor, z którym
miałam wykłady z biotechnologii miał zapalenie spojówek, kilkakrotnie wykonał
bardzo podobny gest w moim kierunku, a ja durna, naturalnie go odwzajemniłam.
Później musiałam się dźgnąć w oko długopisem i udawać, że coś mi do niego
wpadło, bo do końca zajęć pan Evans patrzył na mnie jak na okaz w muzeum, nie
mogąc się nadziwić mojej głupocie. Mrugnął czy nie mrugnął, Kieran najwyraźniej
dobrze się bawił, szkoda tylko, że moim kosztem. - Dokładnie to mu powiedziałem.
-
Och, naprawdę? – Zmarszczyłam brwi, nieco przytłoczona falą gorąca, która
zaczęła mnie oblewać od środka. Wiedział. Już miałam zbierać resztki dumy i
ukryć się w bezpiecznym miejscu (damskiej toalecie rzecz jasna), kiedy odezwał
się ponownie.
-
No tak, ten koleś, Conor, tak?
Gówno
wiedział. To pokrzepiające i frustrujące zarazem. Nie chciałam, żeby to, że
zwyczajnie wolę innego bliźniaka było aż nazbyt oczywiste, no ale kurczę,
litości, nie musiał mnie od razu swatać z Hendersonem. Zaczęłam kwestionować
swoje uczucia do Kierana. W moim typie byli raczej inteligentni mężczyźni, ba,
kujoni. Myślałam, że moja aż nadto sugestywna mowa ciała coś mu uświadomi, ale
skąd, mogłam się przed nim wypinać do woli, mogłam naciągać koszulkę, mogłam
pokazywać stanik i nic.
-
Prędzej podcięłabym sobie żyły i zaczęła się ocierać o ściany w kopalni soli,
uwierz. A to cholernie bolesne i niehigieniczne. Wiesz ile osób decyduje się na
polizanie takiej ścianki?
-
Naprawdę trudno cię rozgryźć, jeśli chodzi o te sprawy. Zawsze myślałem, że
mnie nienawidzisz.
-
Cóż, jak już wspomniałam, kiedyś uważałam, że byłeś niczego sobie. Gdybym
wiedziała, że to tak bardzo nieoczywiste, to w życiu bym się do tego nie
przyznała.
-
No daj spokój, za każdym razem kiedy przychodziłem do twojego brata i ty
otwierałaś mi drzwi, robiłaś tę minę, no wiesz, jak grumpy cat, a potem
bunkrowałaś się w swoim pokoju i tyle cię widziałem.
-
Taką mam twarz! Zawsze wyglądam na sfrustrowaną! – Oburzyłam się. Nie
potrzebowałam lusterka, żeby wiedzieć, że momentalnie moje policzki
zaczerwieniły się do granic możliwości. Jak ten żelazny przyrząd do znakowania
bydła. Przydałby mi się taki. Wypaliłabym sobie na tyłku napis „dekiel”.
Gibbs
przybliżył się tak nagle i nieoczekiwanie, że z wrodzonej przezorności nieco
się wycofałam, a on tylko spojrzał na mnie surowym wzrokiem, jakby poddawał
mnie jakimś bliżej nieokreślonym testom i już po chwili kąciki jego ust
drgnęły, tym razem jednak jego uśmiech był bardziej arogancki niż zwykle,
zwieńczony nutką czystej satysfakcji, to był taki rodzaj uśmiechu, który
demonstrował praktycznie całe uzębienie, mogłabym zobaczyć jego ósemki, gdyby
tylko je miał.
-
Rzeczywiście, chyba coś w tym jest – przyznał, drapiąc się po brodzie jak
domorosły specjalista. Próbowałam zachować powagę, ale mięśnie twarzy
definitywnie odmówiły mi posłuszeństwa. Może jednak nie byłam jeszcze taka do
reszty zgorzkniała.
Coś
co zwą „comfort zone” jest czymś czego należałoby się obawiać, to dziadostwo
może być cholernie obezwładniające. Trzymasz się tego co bezpieczne, dobrze
poznane, niczego nie zmieniasz i BUM, nim się obejrzysz, przestajesz się
starać, bo przecież jest dobrze tak jak jest, prawda? Znowu przeskok do
momentu, w którym wyszłam z własnej strefy komfortu, tamtego wieczora z
Hendersonem. Powiedziałam mu prawdę, ale nie wgłębiałam się w szczegóły. Moja
kontra na jego „mam problem”, brzmiała „znałam kogoś kto miał ten sam problem i
to nie skończyło się dobrze”. Uprzedzałam go, że tak będzie wyglądał finał
naszej znajomości, w ogóle od początku tylko powtarzałam, że to kwestia czasu,
a ta rozmowa tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że i tak nagięłam dla niego
swoje zasady, zresztą zupełnie niepotrzebnie.
Pieprzona
strefa komfortu może być niewiarygodnie irytująca, zwłaszcza, kiedy stoisz
twarzą w twarz z jedyną osobą na świecie, której nie chcesz udusić, skrzywdzić
gołymi rękami, ewentualnie przy wykorzystaniu zestawu małego sadysty;
odepchnąć. Czasami naprawdę żałuję tego, że trzymam ludzi na dystans, ale potem
przypominam sobie co dzieje się za każdym razem, kiedy odchodzę od tego
zwyczaju. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestaję o tym myśleć. Jestem
kolekcją paradoksów. Nigdy nie potrafiłam znaleźć tego złotego środka,
trzymałam ludzi w bezpiecznej, jakby się mogło wydawać, odległości – opuszczali
mnie, pozwoliłam im się do mnie zbliżyć – przytłaczali mnie swoją obecnością. Popełniłam
miliard błędów i pewnie nim zdołam się obejrzeć, popełnię drugie tyle, ale na
pewno nie przyznam tego na głos.
Pragnęłam
przeżyć coś intensywnego, marzyłam o tym, żeby mną wstrząśnięto, chciałam
doświadczyć tak romantyzowanego w literaturze momentu słodkiej beztroski,
próbowałam obrócić swój świat do góry nogami, zaskoczyć samą siebie, opuścić tę
swoją metr na metr strefę komfortu. Udało się tylko raz, po pijaku. Jak łatwo
się domyślić, właśnie wtedy poznałam Hendersona. No dobra, można powiedzieć, że
udało się dwa (kilka?) razy, bo później jeszcze się z nim przespałam. Upewniłam
się tylko w przekonaniu, że tak naprawdę nie o to w tym wszystkim chodziło.
Zawsze bardziej odpowiadało mi gonienie króliczka, aniżeli jego posiadanie, wolałam
koncepcję, według której byłam poszukiwaczką złotego runa i im trudniej było je
odnaleźć, tym lepiej. W tym wypadku złapanie futrzaka wiązało się ze swego
rodzaju rozczarowaniem, bo przyszło mi to zbyt łatwo, nie piję w tym momencie
nawet do Hendersona, ostatecznie sama podałam mu się na tacy, ale czułam, że
nie tędy droga.
Wiedziałam,
że to nie był odpowiedni czas na kogoś nowego, zdawałam sobie sprawę z tego, że
na tym etapie kulałam emocjonalnie, nie zamknęłam do końca pewnych spraw, ale
patrzyłam na Kierana, na ten jego olśniewający, głupkowaty uśmiech i widziałam
gówniarza, w którym podkochiwałam się w podstawówce. Może to kwestia mojego
naiwnego przywiązania do przeszłości, bywam przecież sentymentalna, mój internetowy
przyjaciel Rutger jest zdania, że nie mogę przez to ruszyć naprzód. Trudno się
z nim nie zgodzić, ale z Gibbsem mogłabym mieć to co najlepsze sprzed kilku
lat, w dodatku miałabym to tu i teraz. Moje rozumowanie było średnio logiczne,
jednak dla mnie miało sens. Spoglądałam na ten ósmy cud świata tak jak na
ciasteczka czekoladowe na moim ulubionym blogu kulinarnym, och, ironio, ich też
nie mogłam mieć i tak jak w domu śliniłam się przed monitorem, tak śliniłam
się, stojąc naprzeciwko niego.
Usiadłam
przy stoliku, śledząc każdy jego ruch; obserwowałam jak jego twarz zmieniała
się kiedy próbował się skoncentrować, jak poważniał i wystawiał język, gdy
przymierzał się do uderzenia w bilę i pragnęłam go, nadal go pragnęłam, być
może nigdy nie przestałam. Pewnie wynikało to z mojego paskudnego charakteru.
Nie można pokazać mi lizaka, a później bez słowa mi go odebrać, bo zrobię
wszystko co w mojej mocy, żeby tego durnego lizaka odzyskać, choćbym miała
umrzeć próbując, choćbym miała na niego alergię i przyszłoby mi przez to
cierpieć na okropny nawrót trądziku młodzieńczego. W pewnym momencie nasze
spojrzenia się spotkały i zdałam sobie sprawę z tego, że zachowywałam się jak
typowy prześladowca, więc potulnie spuściłam wzrok. I znowu fala włosów
zasłoniła mi pół twarzy. Tym lepiej. Nie zdążył zauważyć tego żałosnego
rumieńca. Lubię myśleć o sobie jako o pewnej siebie, niezależnej kobiecie,
zresztą wszyscy powtarzają, że bardzo się zmieniłam i nie da się temu
zaprzeczyć, kiedyś byłam niedorzecznie nieśmiała, ale nawet teraz, choć minęło
już tyle czasu, ciągle zdarza mi się wracać do starych nawyków. Jestem trochę
jak chihuahua, potrafię narobić sporo hałasu, ale jak przyjdzie co do czego,
potulnie zwieszam łeb i się wycofuję. To plus fakt, że zawsze chciałam tego,
czego nie mogłam mieć, daje bardzo niebezpieczne połączenie.
Kieran
poczęstował mnie rozbawionym spojrzeniem, siadając, jak na mój gust,
zdecydowanie za blisko.
-
Skoro już doszliśmy do tego, że nie chodzi o feromony – zaczął
intrygująco, przygryzając wargi w
uroczym zamyśleniu (och, jakież to rozpraszające). – Myślę, że jest kilka
powodów, dla których Jaydon, no wiesz…
„No
wiesz”. Jaydon chciał, żebym została jego kolejną ofiarą. Kieran nie wiedział
jak ubrać w słowa wyrażenie „mój brat chce cię wykorzystać”. Jay nie cieszył
się zbyt pochlebną opinią wśród kobiet, które kiedykolwiek miały z nim do czynienia.
Już sam jego instagram wyglądał jak jeden wielki dowód na to, że był skończonym
dupkiem. Być może bywałam dla siebie ekstremalnie surowa, ale mimo wszystko
uważałam, że zasługuję na więcej.
-
Na przykład?
-
Jesteś strasznie… jakby to powiedzieć… onieśmielająca.
-
Ja? Serio? – Wybałuszyłam oczy ze zdziwienia, aż nazbyt teatralnie przykładając
prawą dłoń do piersi. Rzeczywiście ludzie z jakiegoś powodu się mnie bali. Winę
za to ponosi w dziewięćdziesięciu procentach moja twarz, poza tym zdarza mi się
rzucać bardzo kąśliwymi komentarzami, a nikt nie lubi jak się mu wytyka błędy.
-
Może nie dałem tego po sobie poznać, ale pierwsze spotkanie po latach było dla
mnie prawdziwym szokiem. Jesteś bystra, zabawna, przebojowa. W sumie zawsze
taka byłaś, tylko że teraz, dzięki temu, że zyskałaś na pewności siebie, może
się o tym przekonać więcej osób. Wiem, że ciągle to powtarzam, ale tak bardzo
się zmieniłaś, a ja, jako ten koleś, który kiedyś ci się podobał, śmiem
twierdzić, że niezmiernie cieszy mnie ta metamorfoza. Jesteś najprawdopodobniej
najsilniejszą osobą jaką znam. Po tym wszystkim co cię spotkało zaszłaś tak
daleko.
-
To potencjalnie najlepszy komplement, jaki słyszałam od wieków.
-
Cóż, jesteś też zrzędliwa, złośliwa, wredna i nawet internetowy test
psychologiczny określił cię mianem skończonego dupka – zaśmiał się szczerze,
mierząc z góry na dół kelnerkę, która podsunęła mu kolejne piwo. Była ładna. A
on mnie komplementował. Komplementował mnie, patrząc w ten charakterystyczny
sposób na inną dziewczynę i rzucając jakieś chore aluzje do swojego brata. To było
bardziej niż dziwne. – Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że strasznie ci
kibicuję. Jestem twoją osobistą cheerleaderką. Wiesz co powiedział Jaydon?
Stwierdził, że jesteś enigmatyczna. Nie wiedziałem nawet, że zna znaczenie tego
słowa. A on utrzymuje, że jesteś enigmatyczna i skomplikowana i on, no wiesz,
preferuje taki rodzaj komplikacji, który wymaga od niego pewnego wysiłku w
„procesie zdobywania”. W sumie chyba coś w tym jest. Sam chciałbym czasem
wiedzieć o czym myślisz w danym momencie.
Wyglądało
na to, że z Jaydonem miałam więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać, zwłaszcza
jeśli chodziło o tę część z nadwyżką ambicji w dziedzinie relacji
damsko-męskich. A Kieran plótł trzy po trzy. Pewnie za dużo wypił.
____________________________________________________
Nie wiem nawet czy jestem
zadowolona z tego rozdziału, no ale minęło tyle czasu od publikacji
poprzedniego, a że są święta… no właśnie. Wesołych (trochę późno NO ALE). I
szczęśliwego. I biorę się za pisanie następnego, żeby nie było. Ostatnio
strasznie się rozleniwiłam.
Oh jak dobrze, że nowy rozdział już jest! Jak zwykle uwielbiam twoje główne bohaterki. Są lekko szurnięte, co czyni je wyjątkowymi. Sytuacja, którą podsumowały słowa "Zamknęłaś mojego brata w łazience?" mnie rozwaliła. Tak samo jak Jaydon. Stary dobry Jaydon, taki sam w realu (przynajmniej na instagramie, wcale nie wątpię w jego ciepło i wrażliwość wewnętrzną xd) jak i w opowiadaniach. Kocham go. Zawsze poprawia mi humor :D Czuję, że dzięki jego chęci zdobycia naszej bohaterki, będzie jeszcze ciekawiej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, szczęścia w nowym roku :*
To, że nazywasz je "lekko szurniętymi" cieszy mnie tym bardziej dlatego, że są takie jak ja :D Może nie powinnam traktować tego jako komplementu, a jednak uśmiecham się jak kretyn.
UsuńIKR na przykład to niedawne "można być brzydką zdzirą, ale facet taki tam /ogier/ to już musi się bardziej nastarać, żeby zaliczyć dużo kobiet"!!! Jaydon to ma jednak w życiu ciężko :c
to był jak najbardziej komplement, przynajmniej z moich ust. Zawsze lubiłam lekko szurniętych ludzi :> Jaydon ogólnie jest dziwny, a te obrazki które dodaje jeszcze bardziej.
UsuńBardzo dobrze, że bierzesz się za pisanie kolejnego, bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńMówiłam już, że uwielbiam Twoje dialogi? Pewnie tysiąc razy, ale nieważne. Uwielbiam, serio. Może to dlatego, że sama nie potrafiłabym napisać czegoś nawet w połowie tak ciekawego i zabawnego, jak to, co znajduje się u góry. W każdym razie ta rozmowa z Kieranem staje się jednym z najlepszych dialogów, jakie miałam przyjemność czytać na blogach. U Ciebie nic nigdy nie jest jasne i klarowne, może właśnie dlatego tak bardzo mi się to wszystko podoba. Nie wiem tylko i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek zdecyduję, kogo wolę: Conor/Gibbo? Ciężki wybór.
Ach, i ja też leczę się z okropnego nawyku obgryzania paznokci w stresujących sytuacjach. Ostatnio nieźle mi idzie, a kto by pomyślał, przecież Arsenal nie gra za dobrze, a to głównie podczas meczów pozbywałam się swoich pięknych pazurków. Ach, i dzisiaj też przesadziłam z ilością lakieru do włosów, ale to wszystko przez śnieg. Lakier jest barierą ochronną przed destrukcyjnym działaniem śniegu na dobrze wyglądającą grzywkę.
Przestaję pieprzyć trzy po trzy. Pozdrawiam i też życzę jak najbardziej szczęśliwego.
Dziękuję :')) Nie masz pojęcia jak bardzo Twoje komentarze zawsze /make my day/ (ja to już chyba nie potrafię skleić zdania, które byłoby w stu procentach po polsku??).
UsuńArsenal sprawia, że za każdym razem wracam do obgryzania paznokci, już myślałam, że po kilku miesiącach idzie się oduczyć, ale to jednak bardziej złożony problem. Wypadałoby ograniczyć stres, ale z nimi to się w życiu nie uda.
Dokładnie, ja osobiście jestem wielką fanką sklejania sobie grzywki lakierem i nie przestaję psikać, dopóki nie mam na głowie hełmu. Kocham lakier do włosów.
Ludzie którzy interesują się biologią powinni zaprzestać pisania opowiadań :D Oczywiście żartuję, cóż by się działo, gdybyśmy pozbawiły blogowy świat przebrań króliczka z Donnie Darko albo tandetnego, żenującego Wilshera czy też opisów chemicznych reakcji ze strony Karolli( tak btw. CO SIĘ Z NIĄ DZIEJE?!). Wracając do analizy rozdziału: GEYdon taki inteligentny, że woow! Jestem pod wrażeniem. No dobra, to nic dziwnego, miał rację. Emma jest trudna, nie oszukujmy się. Pełna sprzecznych emocji, całkowitego zamieszania w głowie. Twoje bohaterki są tak skomplikowane, że nigdy nie wiem co się po nich spodziewać. Pies zboczeniec przeraża mnie bardziej niż perspektywa, że Wenger zafarbuje sobie włosy na różowo. Serio! Kij, że feromony, chyba że to znak dla Emmy, że śmierdzi. ale żeby od razu ocierać się o łydkę?! To nic, że to zdarzenie z poprzedniego rozdziału. Mnie to nadal boli. Chyba poprzednim razem, wyraziłam swoje błogosławieństwo dla Teamu Conora? Teraz nie jestem tego taka pewna. Niby jest taki Jack'owaty, ale opis Kierana pobudził moją wyobraźnię zanadto :D Daruję sobie pisania pieśni pochwalnych pod Twoim adresem, ale cieszę się, że uraczyłaś nas kolejnym, pełnym komplikacji, anegdot i przemyśleń rozdziałem, to zawsze jakiś uśmiech losu i radość w czytaniu tak dobrych opowiadań, jak Twoje. Wszystkiego dobrego ze świętym Janem. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńEj no, ja to tam subtelne, biologiczne żarciki rzucam. Chyba jeszcze nie przegięłam. Wczoraj przeczytałam sobie nawet fragmenty z tym strojem króliczka i szczerze nie dowierzałam, że sama to napisałam. Były tam jakieś dziwne aluzje do skrytki na marchew xDD Rozśmieszyłam samą siebie. W sumie zdarza mi się to względnie często. Jestem przezabawna.
UsuńWłaśnie nie wiem?? Ale jak tylko Karolla wróci, to zmasakruję ją swoim spamem tak jak zwykłam to robić (co zdążyłaś już zauważyć hehe), tylko że tym razem nie będę już taka miła.
Moje bohaterki są wzorowane na mnie samej, nie dziw sie, że to szajbuski. Sama czasem nie ogarniam o co mi chodzi, a że Emma, Claire i świętej pamięci Rachel mają równie zjechaną psychikę... widzisz, zmuszam Cię to głębszych refleksji dzięki temu.
Prince Cię przeraża? On jest po prostu zwierzęcym odpowiednikiem Twojego Matta, dobra? Sugerujesz, że Emma taka łatwa, no to musiałam ją załagodzić, ale żeby utrzymać ten efekt "jestem nimfomanką", musiałam jej jakieś zbliżenie zapewnić, sama rozumiesz.
Emma nie śmierdzi!!! Też miałam kiedyś taką sytuację z jednym psem i wcale nie śmierdziałam. Po prostu Prince bierze przykład ze swojego pana - Jaydona. Żadną łydką nie pogardzi.
No podobno im partner bardziej dla nas śmierdzi to bardzo do nas nie pasuje bo jest do nas podobny genetycznie. A im bardziej nam się podoba jego smród tym lepszy związek bo nie jest taki podobny do nas genetycznie i będą zdrowe dzieci. Ile w tym prawdy, nie wiem, to jakieś kolejne badania świrusów z Ameryki :D Co do bohaterki to owszem, są bardzo do siebie podobne pod względem charakterów, a to świadczy, że je wzorujesz na sobie. Chyba też muszę się w coś takiego pobawić, to może mi nie wyjdzie taki beton jak Sharon. Już nawet mam zarys fabuły w głowie, tylko ciekawe co z tego wyjdzie :D
Usuńbohaterek*, dekiel ze mnie ;]
UsuńAle zauważ, że taka Emma jest już na ten przykład bardziej przebojowa. To taka Claire ale już po metamorfozie.
UsuńNo to właśnie Prince był zadowolony z jej zapachu, więc chyba nie śmierdzi??
Chyba Claire, która przeżyła wiele scen łóżkowych z Aaronem, albo z Jackiem. Znając jej i Aarona szczęście, to zgubili się w pościeli, albo zaczęli bawić w budowanie namiotów :D
UsuńNo daj spokój :D Bo Emma to świadoma kobieta jest. Zna swoje potrzeby :> Taż Claire to biedactwo zahukane było, które potrzebowało takiego Adonisa, co to by o nią dbał i chronił przed całym złem tego świata. I krępowało ją nawet chodzenie w samym płaszczu. Na tej płaszczyźnie masz porządne rozwidlenie między nimi dwiema :D Bo Emma jest niezależna, silna, pewna siebie. I pole namiotowe stoi przed nią otworem. Albo ona stoi otworem przed polem namiotowym. Lubi dziewczyna stawiać namioty co zrobić.
UsuńŚwietny rozdział. Dialogi, opisy i przemyślenia bohaterki są genialne. Masz duży talent. Lekko i przyjemne czyta się twoje rozdziały. Nawet nie zauważyłam, kiedy skończyłam go czytać. Chciałabym jeszcze jeden przeczytać, a potem kolejny... a tutaj już narobiłam wszystkie i teraz muszę czekać. Wolałam jak jeszcze nie miałam wszystkich nadrobionych i czytałam, wiedząc, że czeka mnie kolejny. Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że za niedługo się pojawi. Czekam z niecierpliwością:)
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny
Pozdrawiam:)
Zapraszam do siebie: http://ourangelsalwaysfall.blogspot.com/
Dziękuję.
Usuń