Komplementy
można przyjmować na kilka sposobów.
1)
Mówisz „wiem” i ludzie patrzą na ciebie z niedowierzaniem, masz wrażenie, że
żałują wypowiedzenia tych kilku miłych słów pod twoim adresem. Czują, że przesadzili,
połaskotali twoje i tak już ogromne ego. Już to przerabiałam. W zasadzie najczęściej
stosuję tę „no wiem przecież” metodę i dlatego zdarza mi się usłyszeć, że
jestem aroganckim skurczybykiem (taka tam ocenzurowana wersja). Osobiście wolę
jak nazywa się mnie skończonym dupkiem, zwłaszcza kiedy robi to Kieran.
2)
Czerwienisz się jak jakaś cnotka i wymachujesz ręką, bełkocząc skromne „no coś
ty!”. Nawet tego nie skomentuję.
3)
Dziękujesz. Wydaje się dosyć oczywiste, aż nazbyt oczywiste.
4)
Wysłuchujesz krótkiego monologu twojego obiektu westchnień, coś jakby
połączenia kilku zadziwiająco dobrze działających na twoją samoocenę uwag
poprzeplatanych z tymi bardziej złośliwymi, w zamyśle mającymi sprowadzić cię
na ziemię, ten „nie jesteś ideałem” rodzaj sugestii. Milczysz do samego końca,
wreszcie słyszysz coś co ostatecznie wbija cię w skórzane obicie obdartej,
barowej ławeczki („Sam chciałbym czasem wiedzieć o czym myślisz w danym
momencie”, co to w ogóle miało znaczyć?), czekasz na jakieś podsumowanie,
moment kulminacji, twoja poirytowana mina mówi „jak mnie tak lubisz, to mi to,
kurczę, powiedz”.
Zawsze
stawiałam na te bardziej alternatywne możliwości.
Zareagowałam
trochę przesadnie, ale czułam się usprawiedliwiona, bo on, gadając to wszystko,
cholera jasna, patrzył na inną. Co faceci właściwie mają z tymi kelnerkami?
No
więc wyszłam stamtąd obrażona, ale nie na tyle, żeby się na nim wyżyć tudzież
dosadnie wyjaśnić, że nie może rzucać w moim kierunku takimi tekstami, bo
jeszcze mi się oksytocyna zacznie uwalniać i stanę się aż nazbyt uległa. Musiał
jednak zauważyć, że dosłownie kipiałam z frustracji, bo co prawda wyszedł za
mną, ale początkowo utrzymywał między nami bezpieczną odległość, ot kilka
metrów, które mogłyby mu uratować życie, gdybym na ten przykład miała przy
sobie tasak. Dobra, chyba naoglądałam się za dużo seriali. Miałam nawet sen, w
którym rozwaliłam głowę karła o murek. Nie radzę mówić o takich rzeczach w
towarzystwie. Nawet mój brat utkwił przez to w lekkiej konsternacji i możliwe,
że zaczął mnie przez to unikać. „The walking dead” za tym stoi, przysięgam.
To
niesamowite jak szybko przestawałam się złościć na Kierana. Miał ten rodzaj
spojrzenia, wystarczyła sekunda, żebym z trybu stuprocentowej zołzy przeszła do
typowego dla sterowanej hormonami nastolatki obożeobożeoboże, lawina dziwnych empirycznych doznań, tachykardia,
a potem nagle zupełne zatrzymanie akcji serca. Byłam w ciemnej dupie. Po
alkoholu zawsze robię się podejrzanie emocjonalna.
Zawsze
tak na niego reagowałam i czuję, że muszę w tym momencie pewną rzecz
sprostować: zimne suki też miewają crushe i to wcale nie jest sprzeczne z moimi
przekonaniami – nadal nie wierzę w jakieś magiczne aspekty tak zwanej miłości,
och, jakże trudno to słowo przechodzi mi przez gardło, brzydzę się nim,
dosłownie; „kocham cię” w okresie już po ukształtowaniu jakiejś tam
świadomości, czyli odkąd skończyłam 12 lat, nie powiedziałam już do nikogo, co
w sumie było dosyć problematyczne, jako że Kyle’owi fraza ta wymsknęła się
kilkakrotnie, zwłaszcza kiedy czegoś chciał. Wierzę w tę część z hormonami i
robieniem wody z mózgu, ale czasem wydaje mi się, że nie jestem do tego zdolna.
A crushe będę miewać zawsze. Powody mojej seksualnej frustracji (kolejność, jak
pragnę zaznaczyć, jest losowa) to między innymi Kieran, Daryl z „TWD”, Evan
Peters, Grant Gustin, Alex Turner. Problem pojawia się tylko wtedy, kiedy
przychodzi mi stanąć twarzą w twarz z takim Gibbsem na przykład (trudno, żebym
spotkała pozostałych facetów z mojej skromnej „10/10 would bang” listy).
-
Zamierzałaś mnie tam zostawić? – Mruknął mimochodem, zakładając kurtkę.
-
Właściwie miałam zamiar zadzwonić. Do kogoś. W pewnej sprawie. Z ważnego
powodu. – Wycedziłam, nie nadążając już nawet za własnym krętactwem. Pierwsza
zasada klubu zgorzkniałych jędz: nie przyznawaj się, że cokolwiek cię rusza.
Żadnych fochów, wyznań i tym podobnych. Może i Kieran wiedział, że się
zirytowałam, ale przynajmniej mogłam udawać, że to nie miało nic wspólnego z
jego osobą.
Zrobiłam
coś czego nie powinnam. Gdzieś pomiędzy kolejnymi uderzeniami w bilę,
głupkowatymi uśmieszkami i coraz śmielszymi haustami piwa, pozwoliłam sobie na
złamanie danej sobie obietnicy. Znacie to dziwne natręctwo, kiedy na przykład w
autobusie przepełnionym ludźmi nie macie co ze sobą zrobić, dlatego udajecie
zaaferowanych własnym telefonem? Udawane bądź nieudawane pisanie smsów to mój
kolejny brzydki nałóg. Piszę tego mnóstwo, nawet kiedy jestem w towarzystwie,
bo przez przeważającą ilość czasu nie wiem co zrobić z rękami.
„Zgadnij
kto na mnie leci”.
„Jaydon”.
„Nawet
nie żartuję”.
„Chciałabym
w tym momencie żartować”.
„No
bo ZA JAKIE GRZECHY???”.
„Dlaczego
zawsze ja?”.
„Jezu
Chryste, karma to prawdziwa suka”.
„Naprawdę
na to zasłużyłam?”.
Chciałabym
to bardziej kontrolować, zwłaszcza po pijaku. Zawsze kiedy następnego dnia
czytam to wszystko, nie mogę się nadziwić samej sobie. Tworzę pozbawione
składni monologi. Komentuję na żywo to, co się wokół mnie dzieje. Dałabym
wiele, żeby tym razem adresatem moich żałosnych zwierzeń była każda inna osoba
na świecie, ale po kilku piwach postanowiłam podręczyć akurat Conora. To
dopiero niezręczne. Jakbym na chwilę zapomniała w jakim miejscu zostawiliśmy tę
znajomość.
Przeskok do naszej
ostatniej rozmowy, do jego niedorzecznie zielonych tęczówek i zmarszczonych
brwi, do mojej przesadnej gestykulacji i pospiesznego zbierania ubrań z podłogi
tuż po przedwczesnej kapitulacji, do mojego pokoiku, który został zbrukany
przez intensywny zapach jego perfum i jego jestestwo samo w sobie. Na filmach
podobne sceny prezentowały się lepiej (jako osoba, która żywi się dramą, po
prostu musiałam tego spróbować). Nie sądziłam, że takie wylewanie żali
połączone ze striptizem w jakiś tam sposób mnie dotknie. A jednak. To dopiero
znaczy „obnażyć się przed kimś”.
-
Zaoferowanie ci tego układu było okrutne i samolubne. Chciałam cię wykorzystać.
-
To chyba było obustronne, nie sądzisz? Doszło do tego za obopólną zgodą. Taka trochę
symbioza. Mutualizm jak się patrzy.
Mówił
do mnie, używając biologicznego żargonu. Zebrał bonusowe punkty.
-
Ale co ty z tego właściwie masz?
-
Dystrakcja. Wszyscy potrzebujemy czegoś, co odwróci naszą uwagę od prawdziwego
problemu.
-
Brzmi całkiem rozsądnie, tylko że to wcale nie jest rozsądne. Jesteśmy tutaj –
gestem ręki nakreśliłam w powietrzu linię, która przewyższała mnie o dobrych
kilkanaście centymetrów, a później zeszłam niżej, znacznie niżej, wymachując
dłonią mniej więcej na wysokości własnych bioder. – Co będzie jak znajdziemy
się tutaj? Nie zrozum mnie źle, jestem wielką fanką przyjaźni z przywilejami,
ale to stało się tak szybko. – W tym momencie zrobiłam średnio efektowną pauzę,
żeby wybadać jego ewentualną reakcję na mój słowotok. Na tym etapie jego twarz
nie okazywała jeszcze żadnych skrajnych emocji, chyba nie fantazjował o
roztrzaskaniu mojej czaszki, a sugerowałam przecież, że nie wiem nawet, czy
mogę tu w ogóle mówić o jakiejkolwiek przyjaźni. Teraz pójdzie już z górki, pomyślałam wtedy, jakże naiwnie. –
Nakręcamy się wzajemnie, robimy te dziwne rzeczy, idąc śladem bohaterów
telenoweli i nagle nawet nasze dziwactwa przychodzą nam tak naturalnie, że
zaczęłam się zastanawiać, czy istnieje jakaś alternatywna rzeczywistość, w
której mogłyby uchodzić za coś normalnego. I jest fajnie, serio. To nawet
dobrze, że w momencie upadku moralnego trafiłam akurat na ciebie. Wydaje mi się
jednak, że kiedy coś zaczyna się jak erupcja wulkanu, to prędzej czy później przyniesie
ze sobą rozczarowanie. Nikt nie lubi lawy.
Znudzę się tobą. Tak łatwo tracę zainteresowanie, dodałam w myślach.
-
Erupcja wulkanu. Zgrabne i bardzo subtelne porównanie. – Parsknął, kręcąc głową
z niedowierzaniem. – Zabawne jest to, że po tym jak jawnie potraktowałaś mnie
jako odskocznię po tym, jak on tam miał, próbujesz mi wmówić, że to do mnie nic
nie dociera. Może rzeczywiście włączyła mi się lampka „muszę ocalić to
bezbronne stworzenie”, może było mi ciebie żal, może trochę za bardzo nas
poniosło, ale nie próbuj mi teraz wmówić, że wybierasz najlepsze wyjście dla
nas obojga, nie udawaj, że to wspólna decyzja, bo prawda jest taka, że jesteś cholerną
neurotyczką z kompleksem Boga. Kieran też prędzej czy później dojdzie do
podobnych wniosków, a mnie wtedy nie będzie obok, żeby zapleść ci warkoczyki i
poplotkować o facetach. Problem nie leży w twojej przeszłości, Emmo. Tu nie
chodzi o jakąś tam rodzinną tragedię. Sama jesteś sobie winna.
Jego
ostatnie słowa wciąż echem odbijają się w mojej głowie. Wykorzystał przeciwko
mnie coś, co wymsknęło mi się przy zdejmowaniu koszulki. Metaforyczny policzek
w twarz, nie, to był raczej cios poniżej pasa. Dupek. Dupek, który, och,
zgrozo, miał rację.
-
Mógłbyś przynajmniej zachować dla siebie to, co ci powiedziałam?
-
Och, nie martw się, nie jesteś dla mnie na tyle ważna, żebym miał o tobie z
kimkolwiek rozmawiać. Poza tym też masz na mnie haczyk, no nie?
Conor
to mój kryptonit. Miękłam przy nim, rozpadałam się kompletnie, kiedy powoli
sączył swój jad i nie wiedzieć czemu, potulnie milczałam, gdy to robił. I ja,
głupia, głupia, głupia, po tym wszystkim udawałam, że nic się nie stało.
Pierwsza
zasada klubu zgorzkniałych jędz: nie przyznawaj się, że cokolwiek cię rusza.
Przestaliście
mnie lubić? Nie, chwila, to zabrzmiało, jakbym z góry założyła, że mnie
polubiliście. Nie szkodzi, wińcie za to mój arogancki tyłek. Sama też siebie
nie lubię przez większość czasu. Raz na ruski rok pozwalam ludziom zjechać się
z góry na dół, od tak, dla sportu, bo przecież nie są w stanie powiedzieć
niczego gorszego od tego, czym maltretuję się każdego dnia. Gniew wyzwala w
ludziach taką pierwotną prawdomówność. Kiedy jest się na kogoś złym, traci się
wszelkie hamulce, głos w twojej głowie, powtarzający „to może zaboleć”,
przestaje cię zniechęcać, ba, zaczyna brzmieć jak cichy doping.
Nie
powinnam urządzać Kieranowi scen zazdrości, zresztą nie byłam nawet na niego
tak wściekła, jakbym tego chciała. Byłam zła na siebie, na Conora, na kelnerkę,
może też trochę na Gibbsa, ale na pewno nie na tyle, żeby strzelać
nieuzasadnione fochy.
-
Masz może zapalniczkę, Kieran?
Kilkanaście
minut później staliśmy pod drzwiami Hendersona. Znacie ten schemat. Papierowy
woreczek z psimi odchodami, podpalenie, dzwonek do drzwi i ucieczka. Tym razem
z wiadomych względów upewniłam się, że ktoś jest w domu, nie, nie „ktoś”, bo to
wskazywałoby na to, że usatysfakcjonowałaby mnie panika na twarzy Jamesa – jego
współlokatora, dla mnie natomiast liczyła się tylko reakcja pana Pozjadałem
Wszystkie Rozumy Świata, jego konsternacja i jego buty (kapcie?) ubabrane
brązową breją. Był online, poza tym w jego sypialni paliło się światło.
-
Chcę wiedzieć o co poszło? – Zapytał niepewnie Gibbs.
-
To palant – uśmiechnęłam się ironicznie, wgryzając się w hot doga, bo musicie
wiedzieć, że na tym etapie postanowiłam sobie, że umrę gruba, ale przynajmniej
szczęśliwa, dlatego koniecznie musiałam zahaczyć po drodze o budkę z niezdrowym
żarciem. Smakował okropnie, jak wyrzuty sumienia połączone z kacem moralnym. I
do tego ten wstrętny sos belgijski, którym oczywiście cała się uświniłam. Moje
włosy pachniały jak majonez z dziwnymi dodatkami. – Oglądałam „Pułapki umysłu”,
był tam taki test, coś w stylu „sprawdź czy jesteś psychopatą”. Podawali różne
pytania i jeśli „tak” padło z twojej strony co najmniej trzy razy, to
prawdopodobnie jesteś psychopatą, albo przynajmniej cienko u ciebie z empatią.
A ja, cholera jasna, owszem, uważam, że miłość jest przereklamowana, podziwiam
duże przekręty, zdarza się, że mówię ludziom dokładnie to, co chcą usłyszeć,
żeby osiągnąć swój cel, wybucham w gniewie, kiedy jestem sfrustrowana.
Wspominam o tym, żeby ci uświadomić, że znając życie, to jak zwykle była moja
wina.
-
To ktoś naprawdę mógłby odpowiedzieć inaczej?
Teatralnie
przewróciłam oczami. Był uroczy, to był ten rodzaj uroku, który zmuszał mnie do
zejścia z tronu królowej dramatów.
Powinien
to odebrać jako ostrzeżenie, a nie luźną anegdotę. Moja nieszczęsna psychopatia
przejawiała się również w tym, że byłam cholernie mściwa. Nie mówię w tym
momencie o podrzucaniu ludziom worków z psimi odchodami. Zapamiętajcie to
zdanie: Emma Reed jest mściwa i bierze sobie wszystkie uwagi do serca albo
przynajmniej tam, gdzie powinno ono być, bo nasłuchałam się już w swoim życiu
jaka to jestem nieczuła, zimna i w ogóle bez serca.
Telefon
złowrogo zawibrował w kieszeni moich spodni. Wiedziałam kto próbował się do
mnie dodzwonić, dlatego włączyłam swój tryb słodkiej ignorantki. Wyobrażałam
sobie jak otwiera drzwi, depta zawiniątko i zaklina pod nosem, zgorzkniałym
tonem powtarzając moje imię, przypuszczalnie używając też kilku zamienników:
jędza, zołza i tak dalej, aż dochodzi do mniej cenzuralnych wyrazów. Uśmiechnęłam
się pod nosem na samą myśl o tym, że worek z kupą to takie nasze symboliczne
„jesteś do niczego”. Bo po co mówić pewne rzeczy wprost?
-
Jesteśmy więcej niż tylko znajomymi sprzed lat, prawda? – Zaczęłam, uważnie
dobierając słowa. Nie mogłam od razu wyskoczyć z jakimś „jesteśmy
przyjaciółmi”, nie po tak krótkim okresie czasu, bo to mogłoby go tylko
odstraszyć. Tak więc wypowiedziałam swoją kwestię i zerknęłam na niego
ukradkiem, niecierpliwie wyczekując odpowiedzi. Przytaknął, wzruszając ramionami,
to najwyraźniej było jego „chyba tak” albo raczej „pewnie tak ale zależy czego
chcesz”. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że Jaydon, jakby to powiedzieć,
przegina? Bo wiesz co, zaczęłam się nawet zastanawiać czy nie podzielasz jego
mizoginistycznych poglądów. Chodzi mi o to, że brak reakcji na pewne zachowania
może być równie dobrze odebrany jako cicho przyzwolenie, a to nie wygląda za
dobrze.
-
To delikatny temat. Ty też nie masz wpływu na wybory, których dokonuje twój
brat, no nie? – Rzucił tak naturalnie, jakby proponował mi wypad na piwo.
Przeczesał włosy palcami, rozejrzał się, jakby chciał sprawdzić, czy ktoś
przypadkiem nas nie podsłuchuje i przybrał najbardziej nonszalancką pozę z
dotychczasowych, z rękami w kieszeniach i miną, która mówiła „widziałem już
wszystko”. Zabolało tym bardziej, że mój brat to skończony kretyn, który
bezustannie powiela te same błędy. Śmiem twierdzić, że i tak Jaydon bił Ryana
na głowę, przynajmniej jeśli chodzi o bycie dupkiem. - Mimo wszystko próbowałem mu to wybić z głowy,
cały ten pomysł zdobycia ciebie. Muszę mu to jakoś wyperswadować. Zrozumiałem,
że nie chciałbym, żebyś skończyła jako jedna z jego zdobyczy.
-
Potrafię o siebie zadbać.
-
Zauważyłem. Jesteś raczej jedną z tych osób, które należałoby chronić przed
samą sobą.
_________________________________
Dajcie mi znać, jeśli zrobię się
zbyt przewidywalna.
Żyję. Miałam trochę (bardzo) dużo do nadrobienia i trochę mi się przepalił mózg, ale żyję!
OdpowiedzUsuńWiem, jestem łachudrą!
Skomentuję jutro, bo z mojego klasycznego wewnętrznego monologu wyszłoby jeszcze większe, nieogarnięte bagno niż zwykle, więc sobie odpuszczę :D
No dobra, świeży umysł, świeża herbatka, jadę z tym!
UsuńW ogóle zacznę od tego, że to kolejny raz, kiedy tak bardzo utożsamiam się z twoją główną bohaterką, bez kitu. Chociaż to dosyć niepokojące, bo jak tak to wszystko czytam, to ta kobieta ma lekkie problemy psychiczne... ale w sumie ja też, więc trudno, pogódźmy się z tym
I tak sobie czytam i zgadzam się z tymi komplementami. Mój ulubiony to "wiem, jestem ideałem", ale po tym jak ludzie zaczęli gderać, że ja zawsze tak odpowiadam i szkoda mi cokolwiek miłego powiedzieć, zaczełam po prostu dziękować. Bo serio, trudno się domyślić, że wcale nie uważam, że "wiem, jestem ideałem". ale dobra. spoko. będę dziękować.
mam już swojego ulubieńca. a co najgorsze na jego wycieraczce leży psia kupa. nie obawiaj się jednak. nie zaszło to tak daleko jak obsesja na punkcie Jacka, wielkiej miłości i rozpaczy za każdym razem, jak się coś nie udawało. ogólnie jest tutaj na tyle luźny klimat i jeszcze nikt nikogo nie kocha, że jestem w stanie to zaakceptować. to tylko kupa, nie? ale Conor jest słodki i tak i słodszy i przystojniejszy od Kierana to bankowo i nie oszukujmy się, koleś powinien być w tej „10/10 would bang” liście
hahahahahaha jej wewnętrzny smsowy monolog jest nieeezły hahaha chociaż ja też czasami znajduję takie smsy i współczuję każdemu kto musi to czytać, eh
zbieram w całość tą rozbieraną rozmowę z Conorem w jej pokoju i nic nie powiem, okej? bo to w sumie była taka rozmowa w stylu Emmy i jej monologów o niczym, a jednocześnie przy okazji wyrzucenie czegoś o sobie. Conor był szczery, powiedział prawdę, miał rację i tyle.
hehehe i Kieran też dobry na końcu haha chociaż myślę, że nie trzeba jej chronić przed samą sobą, w całej tej swojej nienormaności, z psychicznymi pomysłami i paplaniu jakoś sobie radzi i dopóki gra, niech gra. zresztą wiemy, że uwielbiam takie bohaterki :D chociaż bez kitu tym razem przechodzisz samą siebie, bo wczoraj siedzę chwilę po 2 i nadrabiam i chichram się do laptopa jak idiotka. to znak, że dobrze Ci idzie :D
to tyle. mam lekki mętlik co do Emmy, Conora, Kierana i w ogóle, ale serio, nawet na to specjalnie nie narzekam. to pewnie dlatego, że jeszcze nie ma żadnej miłości do żadnego z nich (z mojej strony of course) więc gmatwaj sobie gmatwaj (jejku, jakie to w twoim stylu!), a ja jestem na razie spokojna. więc nie spieprz tego, proszę
to tyle, tym razem serio
na następnym już będę na bieżąco hihi!
buziak :*
WRÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓCIŁAAAAAAAAAAŚ
Usuń"zbieram w całość tą rozbieraną rozmowę z Conorem w jej pokoju i nic nie powiem, okej?" CO TO WŁAŚCIWIE MIAŁO ZNACZYĆ DUDE wiem, że chwiejność emocjonalna Emmy w tym momencie osiągnęła jakieś totalne apogeum i w sumie jej niezdecydowanie jest porażające, ale czyżbym przegięła? :oo
Przeczytałam wcześniej, miałam skomentować później, ale teraz przeczytałam jeszcze raz. Tylko nie wiem za bardzo co napisać, bo ostatnio się nie mogę wysłowić. Także, czekam na kolejny rozwój sytuacji i jakąś scenkę z Jaydonem, bo na pewno będzie przezabawna. (komentarz mi się nie chciał dodać btw. piszę go drugi raz, hohoho)
OdpowiedzUsuńTeam Jaydon? <3 Dziękuję :))))))
UsuńKurczę, a mnie dzisiaj tak strasznie boli głowa, że chyba nawet nie jestem w stanie dobrać słów, żeby znowu troszkę się porozpływać nad tymi Twoimi dialogami. Są cudowne, piszę o tym chyba za każdym razem, kiedy tu jestem. Cóż, bardzo bym chciała żeby było inaczej, ale wydaje mi się, że jednak Kieran nie czuje do nie czuje do niej mięty. Może to kiedyś nastąpi, może zrozumie, ale mam dziwne przeczucie, że wtedy będzie już troszkę za późno. Zresztą ja w ogóle uważam, że jeśli się na coś za długo czeka i do czegoś dąży, to ulega to przeterminowaniu.
OdpowiedzUsuńSerio, nawet nie masz pojęcia jak uwielbiam Twoje komentarze i za każdym razem, kiedy je czytam, szczerzę się jak kretyn. Dziękuję, po stokroć dziękuję.
UsuńZnalazłam odrobinę wolnego czasu i postanowiłam wstąpić na twojego bloga i przeczytać nowy rozdział. Może dzięki temu spóźnieniu z mojej strony, nie będę musiała długo czekać na kolejny rozdział. :)
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, jak każdy poprzedni. Strasznie mi się podobał. Naprawdę lubię twój styl pisania. Lekko i przyjemnie czyta się twoje opowiadanie. :)
Ciekawe były te przemyślenia, wywody i inne takie Emmy. :D
Zazwyczaj wolę krótkie rozdziały, ze względu na to, iż gdy mam mało czasu uda mi się takowy przeczytać, jednak ten według mnie był za krótki... chyba ze względu na to szybko i przyjemnie czyta się, a raczej pochłania każdą twoją notkę. :) Mam nadzieję, że nie trzeba będzie długo czekać na kolejny rozdział. Już nie mogę się doczekać kolejnych przygód, historii Emmy. Jej przemyśleń, tych zabawnych i tych bardziej poważnych. Czekam na więcej Emmy i Conora. :)
Tworzysz świetny historię na tym blogu, którą czyta się z ogromną przyjemnością. :)
Pozdrawiam i życzę dużo weny :)
Zapraszam do siebie: http://ourangelsalwaysfall.blogspot.com/
Jejku, dziękuję za tyle przemiłych słów i na pewno zajrzę do Ciebie jak tylko znajdę chwilkę :)))
Usuń