Zrobiło
się małe zamieszanie. Strasznie pokłóciłam się z Simmonsem. Zawsze kłóciliśmy
się na przysłowiowe noże, ale tym razem nieco nas poniosło. Zwłaszcza jego. Doszło
do rękoczynów. Oczywiście nie ośmielił się mnie uderzyć, ale za to walnął
pięścią w szklaną szafeczkę, moja ręka znalazła się akurat w nieodpowiednim
miejscu, krew była dosłownie wszędzie i nim zdążyłam zaprotestować, Kyle
odwiózł mnie na ostry dyżur. Założyli mi cztery szwy na wysokości nadgarstka
lewej kończyny. Koleś nie przestawał zrzędzić nawet kiedy ta miła pani po
pięćdziesiątce zakładała mi opatrunek.
-
To twoja wina – wypalił ni stąd, ni zowąd. I pomyśleć, że ja głupia,
spodziewałam się standardowego „przepraszam”. – Nawet nie potrafimy już ze sobą
rozmawiać.
To
było to. Aż się we mnie zagotowało. Czasami wystarczy jedno głupie
stwierdzenie, żeby wyprowadzić kogoś z równowagi. Oto książkowy przykład. Pan
Kyle Simmons posiadał nadprzyrodzony dar doprowadzania mnie do furii.
-
Kiedy byliśmy razem, kontrolowałeś mnie na każdym kroku. Byłeś zazdrosny nawet
o Rutgera. Na litość boską, on jest Niemcem! – wrzasnęłam, gotowa rozpętać
kolejną awanturę, ale ostatecznie, po krótkim masażu skroni i kilkakrotnym
policzeniu do dziesięciu oraz przyuważeniu ostrzegawczego spojrzenia
pielęgniarki, jakimś cudem zeszłam z tonu. – Ty tak serio? Masz zamiar obwiniać
mnie za to wszystko?
-
Staram się, dobra? Popełniłem błąd, ale próbuję to naprawić, dlaczego nie
możesz mi trochę odpuścić? Kajam się przed tobą od kilku tygodni i mogę kajać
się dalej, tylko że twoje nastawienie nie jest zbyt budujące. Powiedz mi tylko,
czy przynajmniej ma to jakiś sens.
-
Zdefiniuj czego ode mnie oczekujesz.
-
Chcę, żeby było jak kiedyś.
Od
tego bezustannego przewracania oczami zakręciło mi się w głowie. Rzeczywiście nie
potrafiliśmy się dogadać. Tłamsiłam w sobie nieposkromione pokłady gniewu i
frustracji. Żałowałam, że w czas nie posłuchałam Rutgera. Od początku mi tego
odradzał. Pieszczotliwie mówił nawet na Kyle’a „Schwanz” lub „Schwuchtel”.
- Simmons, Jezu
Chryste. Wyświadcz całemu światu przysługę i przestań odwracać kota ogonem. Tym
razem nie dam sobie wmówić, że to wszystko przeze mnie. Potrzebuję się od tego
zdystansować. Zawsze byłeś blisko. Za blisko. Jeśli chcesz, żebym w ogóle
rozpatrzyła powrót do ciebie, to nie możesz łazić za mną jak cień. Potrzebuję
czasu i przestrzeni większej niż ta, którą mi dajesz, bo póki co mam cię praktycznie
na wyciągnięcie ręki. Idź, poużywaj sobie. Może ci się odwidzi.
Pamiętam, że
strasznie bolała mnie ręka. Cała reszta była jakaś rozmyta. Kyle przypatrywał
mi się w milczeniu, pielęgniarka wykonywała rutynową procedurę, która przez
naszą małą sprzeczkę ciągnęła się w nieskończoność, a ja beznamiętnie patrzyłam
jak moje życie uczuciowe samoistnie zmienia status z „dobra, wszystko ogarniam”
na „Jezu Chryste, co się dzieje?”. Na szczęście dosyć szybko do szpitala wparowała
zdyszana Sarah, moja najlepsza przyjaciółka i zarazem współlokatorka.
- Czyś ty
zwariowała? Co się stało? – zaczęła z tymi swoimi wyrzutami, więc pomachałam
jej przed nosem zabandażowaną ręką. Ewidentnie nie zrobiło to na niej większego
wrażenia. – W domu zastałam totalne pobojowisko. Dzwonię do ciebie, odbiera
Kyle i mówi mi, że jesteś w szpitalu, czy ty masz pojęcie co ja sobie
pomyślałam?
Nie była zła. W głębi
swego suczego serca odczuwała ogromną ulgę.
- Możesz po prostu
zabrać mnie do domu?
Nie powinnam była o
to prosić. Całą drogę wysłuchiwałam jaką to jestem kretynką, bo przecież mogłam
jej wysłuchać i nie pakować się w ten pożal się Boże związek z Simmonsem. Najwyraźniej
wszyscy dostali masowego olśnienia i zrozumieli jaki z niego Schwanz.
Kilka dni później
Miałam
pewne niedokończone sprawy. Wiem, że alkohol nie jest żadnym rozwiązaniem,
dlatego traktuję go raczej jako środek w drodze do celu, dodający mi śmiałości
i uciszający głos w mojej głowie, powtarzający mi, że jestem beznadziejna. Przyodziałam
czerwoną sukienkę na ramiączkach z zameczkiem z przodu, kończącym się gdzieś w
okolicy talii. Włożyłam nawet czarne szpilki. Rzadko nosiłam się w ten sposób,
ale byłam dosyć mocno zmotywowana, musiałam wyglądać zachęcająco i koniec. Po
raz ostatni zerknęłam na lustro, powtarzając jak mantrę, że lepiej i tak już
nie będzie.
Wiedziałam,
nie, raczej miałam nadzieję, że tam będzie. Trafiłam na niego za pierwszym
razem, dlaczego za drugim nie miałoby mi się poszczęścić? Hipotetycznie mógł
być stałym bywalcem tego pubu.
Całą
drogę wmawiałam sobie, że wyglądałam znośnie. Kobiety mają trochę tak, że
wystarczy im seksowna bielizna, skrzętnie lub mniej skrzętnie ukryta pod nowym
ubraniem, żeby poczuły się jak przysłowiowych milion dolarów, ja czułam się
powiedzmy jak pięć, góra dziesięć, robiłam więc postępy. Jak łatwo się
domyślić, nie ubrałam się tak dla siebie. Czułam nieodpartą chęć pokazania
komuś mojego bajecznego, koronkowego kompleciku, takiego, zakładanego tylko po
to, by po chwili go z siebie ostentacyjnie zrzucić. Nie komuś. Miała mnie go
pozbawić konkretna osoba.
Wparowałam
do baru, bardziej pewna siebie niż kiedykolwiek. Wiedziałam, czego chcę. Tego
jak to zdobędę i czy w ogóle zdobędę nie byłam już taka pewna, ale postanowiłam
pójść na żywioł. Stał przy barze. Miałam małe deja vu. Zupełnie jakbym cofnęła
się w czasie o jakiś miesiąc. Z chwilą, kiedy położyłam rękę na jego ramieniu,
zdałam sobie sprawę z tego, że nie było już odwrotu.
-
Chodźmy do ciebie. Wiem, że miałam trzymać się od ciebie z daleka i tak dalej i
uwierz, że gdy wreszcie dostanę czego chcę, to dotrzymam obietnicy, ale pomyśl
o tym przez chwilę. Praktycznie dostało ci się za coś, czego nie zrobiłeś.
Musisz być naprawdę wściekły. Skoro jednak stawianie czoła konsekwencjom mamy
już za sobą… - ugryzłam się w język, bo inaczej wyobrażałam sobie tę rozmowę.
Właściwie już na tym etapie powinniśmy być nadzy. – Słuchaj… albo to będziesz ty,
albo gimnazjalista, którego stalkuję na twitterze – wymamrotałam, choć sprawę
uznałam już za przegraną. Conor spokojnie dopił drinka, nie zwracając na mnie
uwagi, po czym skierował się do wyjścia. – Dobra, to ja wezmę tego
gimnazjalistę.
-
Albo możesz pójść ze mną.
-Albo
mogę pójść z tobą, właśnie. Właśnie? – zmarszczyłam brwi, ale ruszyłam za nim.
Niestety nie doszłam za daleko, bo potknęłam się już mniej więcej w połowie
drogi.
-
Jezu Chryste – syknął, zarzucając mnie sobie na plecy. Widocznie spieszyło mu
się jeszcze bardziej niż mnie samej. – I tak dla jasności: przestałem cię
słuchać po tym „chodźmy do ciebie”. Za dużo mówisz.
-
Dobra. Możesz mnie puścić? Chociaż wiesz co w sumie nie musisz. Mam stąd
całkiem niezły widok – prychnęłam; mogłam przecież bez ograniczeń wpatrywać się
w jego umięśnione cztery litery.
Odstawił
mnie dopiero pod samym mieszkaniem. Musiał w końcu jakoś otworzyć drzwi. Zaprosił
mnie do środka. Było ciasnawo. Niewiele mogłabym powiedzieć o tym miejscu, jako
że ani za pierwszym, ani za drugim razem Conor nie raczył nawet zapalić światła
w pomieszczeniu, które jak się domyślam było salonem. Nastąpiła ta niezręczna
część, w której zaraz po przekroczeniu progu jego sypialni, zamiast rzucić się
na siebie czy coś, ja stanęłam w kącie, a on zaczął sprzątać. Zrzucił jakieś
ubrania z łóżka, utorował mi drogę, odsuwając jakieś graty na bok i tak dalej,
zapalił nawet nocną lampkę. Powiedzmy, że zrobiło się klimatycznie.
Patrzyłam na niego
błagalnie, mając nadzieję, że wreszcie się mną zajmie. No i w końcu się
doczekałam. Najpierw zdjął własną koszulkę. Przysięgam, że ta w spowolnionym
tempie szybowała w powietrzu dobrych kilka sekund, zanim z cichym szelestem
opadła na podłogę. Może umysł płatał mi figle, bo trochę się przestraszyłam. Te
jego mięśnie były nieco przytłaczające. Wszystko było przytłaczające. To jak złapał
mnie w talii i przyciągnął do siebie, to jak przylgnął do mnie ciałem i
powstrzymał mnie przed cichym westchnięciem, wpychając mi język do ust. I tak
miałam jęknąć jakieś nic nieznaczące „wow” i o dziwo nie miało to być „wow, co
za ciałko”, tylko raczej takie „wow, to się dzieje naprawdę”. Byłam prawie
pewna, że mi odmówi. Tak czy inaczej nim zdążyłam się obejrzeć, szatyn
przeniósł uwagę z moich warg na zameczek sukienki, którą rozpiął jednym, szybkim
ruchem. Pozwoliłam sobie go wyręczyć i sama zsunęłam ramiączka, kiecka
wylądowała na ziemi, a w efekcie nim się obejrzałam, zaprezentowałam się przed
nim w samej bieliźnie. Nie odczuwałam jednak skrępowania. Wręcz przeciwnie.
Patrzyłam na niego tak, jakby jego obecność ani trochę mnie nie krępowała, wypięłam
pierś do przodu i jeszcze bardziej wciągnęłam brzuch. Skoro i tak za moment
miałam skończyć w jego łóżku, to mogłam zaryzykować omdleniem. Kiedy nasze usta
ponownie się spotkały, zsynchronizowane w namiętnym pocałunku, instynktownie
położyłam ręce na jego torsie, ale szybko przeniosłam je wyżej, oplatając go
ramionami na wysokości szyi.
Myliłam się. Nie
skończyłam w jego łóżku, a na podłodze, w otoczeniu świeżo zdjętych ubrań.
Przemilczałam nawet fakt, że podczas „schodzenia w dół”, choć chciałoby się
raczej powiedzieć „rzucania się na glebę”, przytrzasnęłam sobie palce szufladą
komody. Mogło być gorzej. Nasze ruchy były tak gorączkowe i łapczywe, że bałam
się, że przegródka samoistnie się wysunie i przygniecie Conora albo co gorsza
mnie. W sumie bardziej prawdopodobne, że to on by ucierpiał, jako że jego głowa
była ułożona prostopadle do mebla. Przejmowanie inicjatywy, nie, nie
inicjatywy, a raczej kontroli, nigdy nie było moją domeną, dlatego kiedy to
wreszcie ja znalazłam się na górze i zaczęłam odczuwać tę dziwną satysfakcję,
jaką przyniosła mi częściowa dominacja, zaczęłam się zastanawiać czym było to
spowodowane, czemu nigdy nie grałam pierwszych skrzypiec.
***
-
Wow – jęknęłam, opadając na bajecznie miękki materac, bo musicie wiedzieć, że w
którymś momencie przenieśliśmy się na łóżko, stało się to bodajże po drugiej
rundce. Nie jesteśmy przecież zwierzętami. Poza tym piękniś zaczął narzekać na
panele, wbijające się w jego plecy czy coś. Rzeczywiście odcisnął mu się na nich
ten charakterystyczny wzorek. Podejrzewam jednak, że za główne źródło jego
cierpień należałoby uznać liczne zadrapania, jakie mu zafundowałam. Kurczę,
moje paznokcie nawet nie były aż tak długie.
-
No wiem! Nie ma za co.
-
Nie schlebiaj sobie. Ćwiczenia Kegla są doprawdy genialne. Może powinieneś je
wypróbować.
-
Gdyby były takie genialne, to byś mnie nie potrzebowała. Tak w ogóle to co u
twojego byłego? Wiesz, tego, który chciał mnie pobić.
-
Swoją drogą mogłeś zachować się jak na mężczyznę przystało i mu oddać –
zmarszczyłam brwi, posyłając mu spojrzenie ciskające piorunami. Oddychał tak
szybko. Wiem, bo bacznie obserwowałam ruchy jego klatki piersiowej. Cóż mogę
rzec, przykuwała uwagę. Kiedy Conor zauważył, że się mu przypatruję,
natychmiast wlepiłam wzrok w sufit i odsunęłam się od niego na ile było to
możliwe, a niesforne dłonie położyłam na własnym brzuchu. – Zapewne właśnie się
puszcza. Pozwoliłam mu się puszczać. Z rzeżączką raczej nie przyjmę go z
powrotem.
-
Ach, te baby…
-
Co to miało oznaczać? – oburzyłam się, a że nie mogłam znieść tego
impertynenckiego tonu i cwaniackiego uśmieszku, walnęłam go łokciem w bok.
-
Po co sobie to wszystko komplikujesz? Gdybyś chciała to zakończyć, to
zrobiłabyś to bez wahania, ale nie, ty trzymasz się tej maleńkiej nadziei, że
wszystko da się jeszcze naprawić. O Boże, po twojej minie widzę, że trafiłem w
czuły punkt.
-
Nieprawda.
-
Przyzwoity kontrargument.
Zerwałam
się z miejsca jak oparzona i w pośpiechu ubrałam sukienkę. Poprawiłam włosy,
przeglądając się w ekranie telefonu i unikając jego wzroku jak ognia. Nie
bardzo wiedziałam jak się pożegnać, więc po stoczeniu skromnej bitwy w mojej
głowie, skończyliśmy przybijając sobie piątkę. Ledwo stamtąd wyszłam, a już
musiałam się wrócić, bo czegoś zapomniałam. Szatyn spojrzał na mnie jak na
kretynkę, a ja jakby nigdy nic podniosłam swoje majtki i odmaszerowałam jeszcze
szybciej niż za pierwszym razem, zasłaniając do bólu czerwoną mordę włosami.
-
A tak w ogóle – cofnęłam się o kilka ładnych kroków i wymachując palcem, jakby
próbując podkreślić wagę moich słów, ponownie stanęłam z nim twarzą twarz. Tak jakby.
Bo on nawet nie drgnął. Dalej leżał tak sobie pół nagi, emanując seksapilem. Nie
skomentuję faktu, że skupił uwagę na majtkach, które nadal trzymałam w drugiej
ręce. – A tak w ogóle to kogoś poznałam.
Znaczy nie poznałam. Odświeżyłam znajomość sprzed kilku lat. Zaprosił mnie
nawet na kawę.
- Jakie to typowe.
- Przemilczę tę
kąśliwą uwagę. Jak widzisz otwieram się na ludzi. Nie potrzebuję Kyle’a i nie
potrzebuję ciebie. I lepiej skasuj mój numer.
Miesiąc później
Jak
łatwo się domyślić, nie było to nasze ostatnie spotkanie. Trzy dni później
natknęłam się na niego na siłowni. Próbowałam zasłonić twarz ręcznikiem z
nadzieją, że mnie nie rozpozna. Bezskutecznie. Conor podszedł do mnie, z
miejsca atakując mnie tym swoim zawadiackim uśmieszkiem i zabójczą muskulaturą,
idealnie wyeksponowaną przez obcisły podkoszulek.
-
Twój przepocony, cudnie wyrzeźbiony tors znaczy dla mnie bardzo dużo, ale teraz
wybacz, wolałabym poćwiczyć w samotności.
-
Nie wiedziałem, że taka z ciebie kulturystka, ale to dobrze, że wzięłaś się za
siebie.
-
Co to miało znaczyć? Czy to kolejna pochrzaniona sugestia? – walnęłam go
pięścią w brzuch. Muszę przyznać, że od dawna marzyłam o tym, żeby to zrobić. Jego
abs był doprawdy obłędny. Chciałam po prostu sprawdzić czy był tak twardy jak
we wszystkich moich poranionych fantazjach. Jak łatwo się domyślić, to ja byłam
tą, która ucierpiała na tym durnym doświadczeniu.
-
Chodziło mi o to, że cieszę się, że wreszcie zaczęłaś robić coś dla siebie, bo
nie ma w tym żadnej ukrytej intrygi, prawda?
-
Nie mówi się takich rzeczy osobie, którą jeszcze niedawno widziało się nago! –
oburzyłam się, niepotrzebnie wykazując się talentem do trochę zbyt głośnego
dramatyzowania w miejscach publicznych.
***
Pokazywał
mi jakieś dzikie figury na tych wszystkich skomplikowanych przyrządach do
ćwiczeń, pochylał się nade mną w tej cholernie przylegającej koszulce, a nawet
pokazywał jak powinnam rozszerzać nogi. To po prostu wisiało w powietrzu.
Obróciłam
się na drugi bok i automatycznie otworzyłam oczy, napotkawszy się na jego stalowe
mięśnie. Objął mnie ramieniem, ale jego powieki nawet nie drgnęły.
-
Było trochę lepiej niż poprzednim razem. Poczyniłeś postępy.
W
odpowiedzi zrzucił mnie z łóżka, ale nieszczególnie się tym przejęłam. Wdrapałam
się na nie z powrotem i bezczelnie zabrałam mu większą część kołdry, bo
przecież przez tych kilka sekund, gdy byłam na ziemi, zmarzłam niemiłosiernie.
-
Ty za to leżałaś jak ta kłoda – mruknął, uśmiechając się pod nosem. – Nic tylko
byś jęczała.
Sprzedałam
mu porządnego kuksańca w bok. Porządnego z mojego punktu widzenia, bo on nic
sobie z tego nie zrobił. Nie, przepraszam, parsknął śmiechem. A później zaczął
wydawać dziwne odgłosy, jak się domyślam, imitujące mnie samą.
-
Conor, ty frajerze – zaczęłam, całkiem poważnie – czym my właściwie jesteśmy?
-
Przyjaciółmi z dodatkami.
-
Nie jesteś moim przyjacielem.
-
Więc jesteśmy samymi dodatkami.
Nie
wiedzieć czemu w tamtej chwili wydało mi się to całkiem mądre i logiczne. Zrobiłam
nawet pełną uznania minę.
____________________________________
Czemu początki są takie trudne,
CZEMU???!!! Dobra, mniej marudzenia, więcej pisania. Staram się tutaj, flaki
wypluwam, dlatego błagam, nie zmieszajcie mnie z błotem.
Chciałabym ''wypruwać flaki'' tak samo jak ty ;p Jakie mieszanie z błotem? Jak na początkowe, ciężkie rozdziały, to jest bardzo dobrze :>
OdpowiedzUsuń''Byłeś zazdrosny nawet o Rutgera. Na litość boską, on jest Niemcem!'' chyba się popłakałam :D
Widzę, że relacje naszych bohaterów, to jak to sama napisałaś ''przyjaźń z dodatkiem''. Ciekawie się zapowiada, nawet bardzo :)
Dziękuję <3
UsuńBez komentarza zostawię tempo czytania i komentowania, nawet nie przepraszam, jestem jedną wielką DUPĄ, tyle na ten temat.
OdpowiedzUsuńNie lubię Kyle'a. Lubię jego imię. Ale nie lubię Kyle'a. Męczy mnie ten człowiek jest taki... gleh.
Ale za toooooo:
- Jezu Chryste – syknął, zarzucając mnie sobie na plecy. Widocznie spieszyło mu się jeszcze bardziej niż mnie samej. – I tak dla jasności: przestałem cię słuchać po tym „chodźmy do ciebie”. Za dużo mówisz. "
To był ten moment. Moment, w którym go pokochałam. Conor, mój cudowny, hahahahaha :D
Był seks. Doceniam. Pochwalam. Uwielbiam.
Nawet sporo. Podwójnie pochwalam!
"- Conor, ty frajerze – zaczęłam, całkiem poważnie – czym my właściwie jesteśmy?
- Przyjaciółmi z dodatkami.
- Nie jesteś moim przyjacielem.
- Więc jesteśmy samymi dodatkami. "
HAHAHAHAHAHAHAHAHHA
Wzięłabym taki dodatek do każdej zjedzonej w moim zyciu frytki. Mniami Conor.
"I lepiej skasuj mój numer. "
Pffffff
jasne kolo
bo uwierzę, że nie podoba Ci się to aboslutnie ciacho
jasne kolo
że niby nie lubisz super seksu z tym przystojniaczkiem!
jaaaaaasne :D
Ej serio, ja już polubiłam Conora, jak zrobisz z niego debila to będę zła
Okej?
rozumiemy się?
ciesze się, że sę rozumiemy
I TERAZ JAK JUŻ PRZECZYTAŁAM I WRACAM DO ŻYWYCH TO OCZEKUJĘ ROZDZIAŁY W TRYMIGA !!!
buziak :*
ROZDZIAŁ SIĘ PISZE, mam już jakieś 80%, niedługo się pojawi :3
UsuńTo się dzieje. Myślałam, że ona zwolni tempo, a tu widzę ciągle z górki i nabieramy prędkości. Nigdy nie grała pierwszych skrzypiec, bo Kyle jej nie pozwolił. On jest głuchy na jakiekolwiek argumenty. Krzyż Pański z nim, trzeba go wystrzelić w kosmos, może wtedy Emma trochę się uspokoi. Conor za to mądrze gada, ale oni razem to mają ogromną siłę rażenia. Aż strach się bać co dalej. I gdzie Kieran kawopijca?
OdpowiedzUsuńKieran wróci, I promise. Miało być go więcej, ale wkroczył Conor i ze swoją przebojowością, praktycznie doganiając na tym szczeblu Emmę, trochę przyćmił biedaka.
UsuńConor zajeżdża mi Jackiem Wilsherem(z Twego poprzedniego opowiadania, gdzie cholernie źle potraktowałaś mojego ulubieńca)
OdpowiedzUsuńHUH HUH, czytam dalej.
Hej!
OdpowiedzUsuńZmieszać z błotem? To jest niemożliwe. Piszesz cudownie. Twoje opowiadanie jest genialne, a nawet lepsze, tylko akurat nie chce mi się szukać bardziej pasującego tutaj przymiotnika o większym znaczeniu, o takiej godzinie. Więc powtórzę to jest bardzo genialne. Zauroczyłaś mnie swoim opowiadaniem, bo inaczej tego chyba nazwać się nie da. Rozdział tak samo dobry jak poprzedni. Nie tyle co go czytam, a pochłaniam. Między przeczytaniem jednego opisu, a drugie lub jednego dialogu, a drugiego nie można się nie śmiać. Czytając twoje opowiadanie z mojej twarzy nie znika uśmiech.
Teraz może o fabule. Nie sądziłam, że tak szybko skończą razem w łóżku, ale w zasadzie podoba mi się to. Lubię Conor'a i Emmę. Za to nie przepadam za Kyle'em. Teksty i przemyślenia Emmy - świetne. Dialogi między Conor'em a Emmą rozwalają mnie.
"(...) czym my właściwie jesteśmy?
- Przyjaciółmi z dodatkami.
- Nie jesteś moim przyjacielem.
- Więc jesteśmy samymi dodatkami."
To było niezłe.
Przepraszam za ten trochę nieskładny komentarz, ciężko ogarnąć myśli po przeczytaniu takiego cuda. Chyba niczego nie pominęłam. Idę czytać dalszy rozdział, mimo później godziny, bo chyba do jutra nie wytrzymałabym :)
Życzę dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Zapraszam do siebie: http://ourangelsalwaysfall.blogspot.com/